Żelazny blask księżyca
Spowija ciemność i drzewa
Zarysy jakby armii duchów
W gęstwinie tego lasu
Czai się rozbitek życia
Uciekł z aresztu niebezpieczny
Krąży niczym wilk za ofiarą
Poszukuje zapachu nowego ciała
Szelest liści na delikatnym wietrze
Stwarza pozorny spokój
A ciepło upalnego dnia
Ulatuje w górę powoli
W ten cały mrok podążam
Tam gdzieś głęboko
Niespokojnie drżący krok lecz cichy
By nie usłyszały strachy
Tego mordercy nie zaczepiam
A wilki pozostawiam na boku
Tam w gęstwinie daleko
Mam te sekretne łoże
Ołtarz życia emocje składam
Co dnia kiedy śpię w duszy
Na nocnej modlitwie i spowiedzi
Kładę ten tajemny wór zmagań
Te miasto przestępców i uciekinierów
W którym ten nowy ostatni
Nie wiem co zrobił lecz jest
Nieproszony wykurzyć trzeba
Te miasto złych emocji
Cmentarzysko uśmiechów i radości
Z ogromem swądu upadających
Z pamięcią wszechdni i czasu
Ciemne zauki bez kątów
I małe jaskinie kretów
To mieszkania sumieni
To jak cele wolności
Te miasto jest tym domem
Składowiskiem wszystkich moich chwil
Nie mam tutaj kominka
Ani jasnego światła i muzyki