krzykiem czynów, brakiem słów,
nieodczytanych dobrze pragnień,
marzeniem podeptanym znów.
Przerwaną naraz karuzelą
i nie da znowu usiąść się
a w dali błyska wciąż nadzieja,
choć wcale nie wiadomo gdzie.
Czy można przepaść wziąć do ręki,
zamienić w romantyczną noc,
umieć wysłuchać, patrzeć sercem,
poznać na nowo szczęścia moc?
Na białym brzegu rosną kwiaty,
fale muskają lekko je
a kiedy idę w tamtą stronę,
one znikają jak we mgle.
Senne miraże kołatają,
do mych realnych jakże bram,
mówią że nie są mirażami,
lecz ja od dawna już je znam.
Gdzieś tam ,,zdobywcy'' są kosmosu,
lecz kosmos takich nie chce znać,
postawić nogę chcą chaosu
i tak w chaosie trwać i trwać.
Nie na to piszę że nie trzeba,
lecz że szacunek trzeba znać,
że nie zdobywcy a że goście
i więcej dawać a mniej brać.
Nie chaos trzeba ale miłość
i choć pokory jeden gram,
chociaż w kosmosie tętni życiem,
to tu na ziemi człowiek sam.
Patrzę przed siebie, widzę ciszę,
z ciszy wychodzi czasem żal,
a już za chwilę radość słyszę,
z nadzieją znów spoglądam w dal.
I znowu widzę białe brzegi,
kwiaty co z dali pieszczą wzrok,
lecz wiem że mgła je znów okryje
kiedy do przodu zrobię krok.