zakurzone i podarte,
a ja piękna zapytałem –
– czemu piękno tak wyglądasz
jakbyś nic nie było warte?
Usiąść piękno sobie chciało,
tak by suknią nic nie zbrudzić,
lecz nieśmiało tylko stało,
jakby się wolało trudzić.
Potem cicho tak zaczęło:
– Gdy na ziemię przybyłyśmy,
szaty swoje strojne miałam,
lecz na brzegu zostawiłam,
gdy z brzydotą się kąpałam.
Kąpały się w rzece
– Ona szybko się umyła,
już się – mówi wykąpałam
a gdy naga na brzeg wyszłam,
szat swych Piękna już nie miałam.
– I leżały tylko szaty,
co Brzydota zostawiła,
nie chcąc nagą tutaj chodzić
te jej szaty nałożyłam.
********** **********
Gość – Brzydota
Naraz do drzwi ktoś zastuka,
kto? – Zdziwiony zapytałem,
drzwi się wolno otworzyły
i Brzydotę w nich ujrzałem.
Cała strojna w piękna szaty,
– piękna jestem? – Mnie się pyta
i nieszczery wtedy uśmiech,
na jej twarzy wnet zawitał.
– Piękna, pewnie – powiedziałem,
uśmiechnęła się z ochotą,
ukrywając skrzętnie prawdę,
że to ona jest Brzydotą.
Mówię – zdejmij może szaty,
widząc oczy jej płonące,
– popatrz jakże ciepły wieczór,
pewnie tobie jest gorąco...
– Dobrze, zdejmę – powiedziała,
tylko nie patrz – poprosiła,
a gdy się rozbierać miała,
wszystkie światła pogasiła.
Gdy Brzydota zdjęła szaty,
Piękno też się rozebrało
i choć wokół ciemno było,
to przy Pięknie pojaśniało.
Piękno szaty swe przywdziało
a Brzydota swe włożyła,
Piękno ze mną pozostało
a Brzydota gdzieś zniknęła.