Maj tego roku był wyjątkowo pogodny, tego dnia Marta spała krócej niż zwykle, jak by jakaś niewidoczna siła kazała jej wcześniej wstać, szybko przemyła twarz wodą z miednicy która stała na starym stołku.
Odpowiadało jej to życie we wsi, zwłaszcza że do najbliższej szosy było półtora kilometra. Nie chodziło tylko o to że mieszkając wcześniej w mieście przeszkadzała jej wrzawa dużego miasta, tam i tak wszystko toczyło się swoim rytmem, jednak wiedziała na pewno że to nie jej rytm. Już wtedy pragnęła mieszkać
we wsi jak pewna starsza pani którą kiedyś się opiekowała, jednak starała się patrzeć realnie, może właśnie przez ten rytm wielkiego miasta, więc uznała to za niemożliwe. Właśnie szykowała się do wyjazdu do ogrodu botanicznego gdy usłyszała pukanie do drzwi, gdy otworzyła zobaczyła znajomą dawno nie widzianą twarz, była to ta kobieta którą kiedyś się opiekowała.
Witaj dziecko-powiedziała starsza pani. Dzień dobry pani Genowefo. Widzisz dziecko ja przeprowadzam się do córki aż w góry, ten drewniany stary dom który pamiętasz stałby pusty, no może nie całkiem bo zostawiłam w nim cząstkę siebie ale jednak nie zamieszkany. Marta już
wiedziała do czego kobieta zmierza ale nie chciała przerywać z wrodzonej grzeczności i jeszcze żeby nie rozwiać swoich marzycielskich myśli. No więc ciągnęła kobieta- ty dziecko nie pasujesz do tego wielkiego miasta.
Zamieszkaj w tym starym domu, będzie mi raźniej jakoś wtedy i zrób mi Martusiu herbaty. Dobrze pani
2
Genowefo już robię. Marta przyniosła herbatę i zupę i podała starszej pani- smacznego. Dziękuję Martusiu i zgadzasz się? Tak pani Genowefo z wielką radością. No to kamień spadł mi z serca, ja jutro już jadę do córki, klucz zostawię ci w donicy.
-No na mnie już czas - do widzenia Martusiu, do widzenia pani Genowefo. Marta postanowiła z wynajętego mieszkania wyprowadzić się w piątek, bo w czwartek wracała właścicielka, autobus do Piaseczna wyjeżdżał o szóstej rano. Trzy dni jeszcze, nigdy się nie nudziła ale jakoś nie wiedziała tym razem co ze sobą zrobić. W czwartek wróciła właścicielka mieszkania, oddała jej klucz od,, swojego pokoju’’
I pożegnały się w dosyć chłodnej atmosferze. Autobus się spóźnił pięć minut, Marta była jedyną pasażerką, miała ze sobą dwie duże torby i zastanawiała się czy przez całą drogę będzie sama jechała, w każdym razie nie przeszkadzało jej to. W ogóle czuła się wolna a mając dwadzieścia dwa lata rzadko towarzyszyło jej to uczucie. Dojechała szybciej niż się spodziewała. Przejście półtora kilometra z ciężkimi torbami dało jej się trochę we znaki, klucz leżał tam gdzie pani Genowefa mówiła. Mieszkanie w drewnianym domu na wsi z dala od szosy jeszcze niedawno było dla niej w sferze marzeń a dziś spełnione i nie miało dla niej znaczenia że dom był stary, drzwi i podłoga skrzypiały w domu nie było łazienki a nawet ciepłej wody, czuła coś za czym jakąś cząstką siebie
zawsze tęskniła. Pierwsze dni na wsi mijały Marcie przy
3
pielęgnacji ogródka, głównie kwiatów jakie miała pani Genowefa i przy sadzeniu warzyw. Nocą spało jej się bardzo dobrze, najczęściej do późnego rana, uważała to za miastowy nawyk ale sama nie wiedziała czemu, przecież w mieście mnóstwo ludzi wstaje rano do pracy.
Nieznajomy
Marta przemyła twarz i otworzyła okno, nie czuła nawet śladu senności chociaż położyła się wyjątkowo późno spać. Nagle usłyszała że zbliża się jakiś samochód,
Było to trochę dziwne bo ta polna droga po której jechał kończyła się zaraz za jej domem, dalej była łąka, za łąką zaczynał się las i leśna dróżka. Z czerwonego samochodu wysiadł młody mężczyzna nie wysoki ze 170 cm wzrostu ciemny blondyn. Przepraszam- powiedział chyba się zgubiłem, gps mnie tu naprowadził, jadę do Lublina ale to chyba droga bez przejazdu? Tak to droga bez przejazdu, chyba że pana samochód umie latać- zażartowała tam- wskazała ręką jest łąka tam las a w lesie to nawet i jakaś przepaść jest. Do Lublina powinien pan jechać prosto szosą
I na skrzyżowaniu skręcić w lewo- wskazała ręką a dalej to już są znaki. Mężczyzna uśmiechnął się i podziękował, wtedy dostrzegła jaki ma ładny uśmiech, gdy odjeżdżał czuła się nieswojo. Nic o nim nie wiedziała z wyjątkiem tych kilku rzeczy : miły, przystojny o przemiłym uśmiechu i podróżuje czerwonym samochodem, no i jeszcze pewnie gapa bo jak można zabłądzić z mapą w samochodzie. Następne dni mijały jej jakoś inaczej, patrzyła na drogę co chwilęI właściwie sama nie wiedziała czemu, chodziła późno spać i spała do południa.
4
Minęło kilka dni i na wpół przespanych nocy zanim uświadomiła sobie że wyczekuje nieznajomego mężczyzny, jakie to niemądre pomyślała ale wiedziała że z mądrością
ma to niewiele wspólnego przynajmniej w pojęciu rozumowym. Marta wzięła wózek i szpadel i poszła do lasu po drewno, gałęzie a z pobliskiej łąki po młode sosenki. Gdy wracała myślała o tym mężczyźnie, w wózku miała drewno na opał i cztery sosenki. Gdy dochodziła do domu dostrzegła przed furtką czerwony samochód a przy nim tego mężczyznę, on też ją dostrzegł, teraz dopiero spostrzegł jaka jest piękna, długie aż do ramion jasne włosy, w promieniach słońca - wyglądała niezwykle.
Dzień dobry- powiedział a Marta miała wrażenie jakby serce jej do gardła podeszło,
dzień dobry- odpowiedziała próbując zachować spokój. Mężczyzna poprawiał sweter bez powodu, chciałem jeszcze raz podziękować pani, nie wiem jak bym wtedy trafił a w ogóle to jestem Grzegorz Maliszewski Marta, Marta Wielicka, niech pan wejdzie co to za gospodyni która gościa by niczym nie ugościła. Herbaty, kawy panu zrobić? Herbaty ale nie panu a Grzegorzu. Dobrze odpowiedziała. Marta przyniosła
herbatę - proszę Grzegorzu, jechałem wtedy w interesach umówiłem się na sprzedaż dużej ilości artykułów chemicznych, wiesz Marto proszków, mydeł i takich tam rzeczy, ale kupujący się nie zjawił, tak to jest nieraz z kupującymi odparła i przyjrzała się Grzegorzowi dokładniej. Był szczupły, miał ze dwadzieścia cztery lata
i duże piwne oczy. Grzegorz dopijał herbatę i przyglądał się Marcie, jej długie jasne włosy za ramiona bardzo mu się podobały, niebieskie oczy i jej piersi lekko kołyszące
się pod bluzką niżej starał się zbyt długo nie patrzeć
5
by jej nie peszyć ale to co dostrzegał ledwo tylko zerkając bardzo mu się podobało. Zrobić ci coś do jedzenia Grzegorzu? Tak poproszę z jedzeniem Marta uwinęła się w kilka minut, odgrzała wcześniej przyrządzone potrawy: makaron i kotlet z kartoflami. Proszę Grzegorzu, dziękuję - odpowiedział- Grzegorz i zjadł ze smakiem cały posiłek.
Wspólna noc
Dopiero teraz Marta przypomniała sobie o sosenkach, przepraszam cię Grzegorzu ale muszę posadzić młode sosny które nakopałam. Marta miała w zamierzeniu obsadzić sosenkami całą zachodnią granice posesji. Pomogę ci Marto - powiedział Grzegorz, dziękuję odparła Marta. Marta bardzo lubiła różnego rodzaju rośliny, czuła się wśród nich bardzo dobrze, uwielbiała las i w ogóle przyrodę. Grzegorz podsypywał ziemię
A ona trzymała żeby się nie przekrzywiły a razem uklepywali ziemię, na koniec podlali wszystkie cztery sosenki. Ściemniało się już, Grzegorz na przekór sobie
Powiedział: no na mnie chyba już czas. Mieszkał w domu po rodzicach, jego rodzice wyjechali do Stanów Zjednoczonych jak już był dorosły mięli wrócić przez jakiś czas pisali ale urwała się korespondencja, czego nie
6
wiedział, miał jeszcze siostrę i brata oni pozakładali swoje rodziny czasami się spotykali. Grzegorz został sam w rodzinnym domu, był kawalerem. Do widzenia Marto, do widzenia Grzegorzu. Czerwony pegout ruszył, ze 45 km dzieliło go od jego rodzinnej miejscowości. Grzegorz jadąc cały czas myślał o Marcie, naraz ostro hamował w poprzek szosy leżało olbrzymie powalone drzewo, na nim siedział jakiś mężczyzna w kremowym garniturze, takich samych spodniach i białym kapeluszu w identyczne wzorki jak garnitur i spodnie.
Grzegorz wysiadł, co się stało?- Zapytał, tędy pan chyba nie przejedzie- odparł mężczyzna. Grzegorz zawrócił ale zastanawiał się co dalej zrobić, jedyne co mu przychodziło do głowy to to żeby do Marty jeszcze przyjechać. Myślał sobie- jaki to huragan musiał przejść żeby takie ogromne drzewo powalić? Z drugiej strony- tylko to drzewo leżało wyrwane z korzeniami, obok na innych nie było nawet śladu huraganu. Marta zdążyła już sobie nagrzać wody i brała kąpiel, myślała o Grzegorzu. Miała 22 Lata a jeszcze nigdy nie była blisko z mężczyzną, ceniła: dobroć, wrażliwość, odwagę, właśnie w tej kolejności. Wychodziła z wanny gdy zobaczyła Grzegorza, on dostrzegł ją w tej samej chwili. Marta bardzo się ucieszyła z jego przybycia. Widzisz Marto huragan wyrwał drzewo z korzeniami i szosa była nie przejezdna, Martę by to bardzo rozbawiło gdyby nie to że bardzo lubiła drzewa a widok drzewa wyrwanego z korzeniami był dla niej przykry. Grzegorzu nie było żadnego huraganu, poczekaj chwileczkę ubiorę się, ubierając się myślała o tym że Grzegorz jej się bardzo 7
podobał, miał w sobie jej zdaniem coś co dla niej jest bardzo ważne. Przepraszam że przyjechałem już tak późno ale… dobrze, dobrze- powiedziała, siła wyższa tylko nawet ona nie wiedziała ile w tym stwierdzeniu miała racji. Czy mógłbym Marto dzisiaj przenocować? Tak zaraz ci pościele w drugim pokoju. Dziękuję jeszcze bym się chciał wykąpać jak można? Oczywiście, zaraz ci nastawię wodę. Grzegorz się szybko odświeżył i poszedł do swojego pokoju. Marta ułożyła się już do spania ale nie mogła zasnąć. Myślała o zaistniałej sytuacji dla niej bardzo nietypowej, miała na sobie jasnozieloną bieliznę. Woda Grzegorzu już gotowa, aha – odpowiedział – - dziękuję. Podczas gdy Grzegorz się kąpał Marta przyłapała się na tym że przygryzała
róg koszuli. Pragnęła Grzegorza a teraz jak się kąpał… Grzegorz też o niej myślał, oprócz widocznych atrybutów Marty urzekała go jej delikatność która emanowała z niej całej. Zaraz ci pościelę – powiedziała, tylko może najpierw może ci herbaty albo kawy zrobić? Herbaty-poproszę. Gdy Marta przynosiła herbatę troszkę się rozlało przy podawaniu. Grzegorz zapatrzył się na dekolt Marty. Przepraszam- powiedziała, nie nie
To ja przepraszam- odpowiedział. Masz serwetkę- -powiedziała Marta, dziękuję- postaram się nie wylać- -pomyślał i znów się zapatrzył przenikając oczyma lekko prześwitującą koszulę Marty. Marta poszła sobie pościelić a Grzegorz odprowadzał ją wzrokiem aż do zamykających się drzwi. Dobranoc powiedziała wychodząc, choć z trudem jej to przychodziło, dobranoc- odpowiedział Grzegorz. Dopił herbatę i poszedł na wyszykowane przez Martę łóżko, czuł dwa zapachy, pierwszy to zapach starego, wiejskiego domku a drugi to zapach Marty, Ten
8
drugi zapach spędzał mu sen z powiek jeszcze przez trzy godziny. Wreszcie zasnął, Marta zasnęła w tym samym czasie w pokoiku.
Przepaść
Marta obudziła się pierwsza, szybko zrobiła śniadanie, Grzegorzu - wstawaj odezwała się z kuchni, już, już- odpowiedział ubierając się. Siedzieli naprzeciwko siebie patrząc
Na siebie i ciesząc się swoim widokiem. Dziękuję że mnie przenocowałaś, nie ma za co. Trochę będzie mi się nudziło bez ciebie- powiedziała, nie chciała powiedzieć tęskniło chociaż bardziej by pasowało. To na razie nie jadę- żeby ci się nie nudziło.
Naprawdę!- Wyrwało się jej aż się zaczerwieniła. Tak- odparł Grzegorz. Może chciałbyś pospacerować dzisiaj ze mną po lesie?- spytała. Tak jak będziesz moim przewodnikiem - odparł z uśmiechem.
-Będę powiedziała Marta. To był majowy słoneczny poranek, powoli dzień robił się coraz cieplejszy. Chyba gorąco dzisiaj będzie- powiedział Grzegorz, chyba tak ale nie w lesie- odparła. W lesie nawet w gorący dzień powinno być w sam raz- dodała.
Szli przez łąkę dalej dróżką leśną. Wiesz odezwał się
9
Grzegorz delikatnie przytrzymując ręki Marty, zastanawiam się czasem czy wszystkie piękne kobiety są zajęte? Tak wszystkie piękne kobiety są zajęte, tylko takie jak ja są zawsze wolne
-dodała rozumiejąc pytanie Grzegorza. To znaczy że jesteś piękną, wolną kobietą
-powiedział Grzegorz wyraźnie zadowolony a ty Grzegorzu? Wolny jestem od dłuższego czasu. Zatrzymali się pod wielkim dębem, Grzegorz ujął Martę za rękę
- czy chciałabyś być moją… no wiesz… Narzeczoną?- -Wykrztusił. Tak chciałabym- odpowiedziała
rozpromieniona i w tej samej chwili ponad nimi zaszumiał wiekowy dąb. To znak
powiedziała Marta. – Tak myślisz?- Spytał. Tak właśnie tak. Już trzymając się za ręce
szli po lesie. Szli leśną dróżką
- pokazać ci coś niezwykłego?
spytała Marta. No pewnie- odparł. Dobrze to zamknij oczy. Marta teraz prowadziła Grzegorza za rękę Minęli dwie topole a przy trzeciej skręcili w lewo. Tam było o wiele trudniej iść bo porastało mnóstwo krzewów malin. Podrapani przeszli przez gąszcz malin. Możesz otworzyć oczy- powiedziała. Grzegorz otworzył oczy ale nic nie dostrzegał. Nie widzisz Grzesiu, to podejdź trochę bliżej. Wtedy oczom Grzegorza ukazał się ogromny rów. Co to takiego?- Spytał zdziwiony Grzegorz. Przepaść na więcej niż sto metrów a na ile dokładnie to nikt nie wie- odparła Marta. Grzegorz wyjął monetę i wrzucił, odgłosu jej spadania nie usłyszał. Wtedy trochę nieswojo się poczuli. Wracamy ?- Zaproponowała. Chyba tak odparł. Ponownie przechodzili przez maliny, potem obok trzech topól,
10
wielkiego dębu. Przy nim znowu się zatrzymali. Przytulili się a ich usta połączyły się w pocałunku, długim
pocałunku. Grzegorz dotykał tych miejsc u Marty na które niedawno patrzył z takim pragnieniem. Chciałbym się teraz z tobą kochać- powiedział. Jeszcze nie, nie mogę za wcześnie- odpowiedziała czując przez ubranie roznamiętnowane ciało Grzegorza. Czuła jeszcze pocałunek na swoich piersiach ale nie chciała się jeszcze kochać z Grzegorzem. Czy pocałować się chociaż pozwolisz?- -spytał. W tym momencie ich usta się znów spotkały, tylko na chwilę. Gdy wracali było już ciemnawo, podczas gdy przechodzili łąką Marta wpadła w dołek. Ojej- -Krzyknęła.
-To dołek powinnam zasypać zupełnie zapomniałam. Gdy byli przed podwórzem Marta dostrzegła na podwórzu jakiegoś mężczyznę na jasno ubranego i w kapeluszu. Kto to?- Spytała. Gdzie? No na podwórzu ten mężczyzna. Nie ma nikogo tam Martusia.
Rzeczywiście nikogo nie było ale Marta była pewna że ktoś jednak tam był. Weszli do domu. Marta zapaliła światło,
dopiero teraz przypomniała sobie że dawno zakupów nie robiła i niewiele może zrobić do jedzenia. Właściwie to mogła zrobić tylko jajecznicę i postanowiła ją zrobić a po zakupy pojechać jutro.
11
Gorąca noc
Do najbliższego sklepu mieli jakieś dwa kilometry. Marta z natury była bardzo oszczędna, w dobrym oczywiście słowa tego znaczeniu. Miała jeszcze trochę oszczędności z zarobionych pieniędzy u pani Genowefy i od rodziców. No to Martusiu jedziemy- krzyknął Grzegorz, zaraz, zaraz tylko wezmę portmonetkę- odpowiedziała. Marta listę zakupów miała w pamięci. Dzień dobry pani Krystyno- zwróciła się do sprzedawczyni, a dzień dobry, dzień dobry to brat czy narzeczony? Zapytała bezceremonialnie sprzedawczyni, narzeczony i brat przekornie odpowiedziała Marta, nieco zniecierpliwiona natarczywością kobiety. Sprzedawczyni już o nic nie pytała tylko podała zakupy z wyjątkiem herbaty Yunnan. Do widzenia powiedzieli naraz Marta i Grzegorz, kobieta nie odpowiedziała. Co ja ci Marto złego zrobiłem- zażartował Grzegorz a czego zapytała Marta? No tego że mam herbatę granulowaną pić. Za karę tylko nie wiem za co? Musisz skręcić w prawo prosto i w prawo a w nagrodę za twoje osiągnięcia- tu znacząco popatrzyła na Grzegorza będzie liściasta Yunnan w następnym sklepie kupili już tą herbatę.
Po powrocie do domu Marta przyrządziła potrawy. Grzegorz akurat jadł schabowego
Gdy zadzwonił telefon. Słucham? Odezwał się Grzegorz, Marta słyszała w słuchawce męski ożywiony głos, nie słyszała wprawdzie o czym rozmawiali ale po minie i
12
ruchach Grzegorza czuła że o czymś bardzo ważnym. Grzegorz był bardzo podekscytowany. Wiesz- powiedział, pamiętasz co ci mówiłem że moi rodzice dawno temu wyjechali do Stanów Zjednoczonych? Tak pamiętam- odpowiedziała Marta i nie wiadomo czego nie wrócili- ciągnęła.
Tak- właśnie, ten telefon to brat dzwonił, wyobraź sobie Martusia że rodzice się odnaleźli, są w Chicago, podał mi dokładny adres. Tak się cieszę. Marta cieszyła się razem z Grzegorzem. Marteczko- kochana, za kilka dni wylatuję. Będę czekała na ciebie, kiedy wyjeżdżasz? Zapytała. Chyba w sobotę, prawie na pewno w sobotę- dodał
pośpiesznie Grzegorz. Do soboty było jeszcze trzy pełne dni ale w środę Grzegorz miał jechać w interesach z kosmetykami. Oboje chcieli w tą noc kochać się ze sobą , nawet kilka dni rozłąki to dla nich bardzo dużo. Późnym wieczorem Marta nałożyła prostą, jasną, bluzeczkę i kremowe bieliznę. Wyjęła szampana naszykowała ulubione potrawy Grzegorza i zapaliła świece. Tak czuła że to jest ta chwila, ten wieczór, ta noc…
Pozwoliła się rozebrać uśmiechając się przy tym do Grzegorza. On zrzucił z siebie ubranie a już za chwilę poczuła gorący pocałunek na swoich ustach który zaraz odwzajemniła, Teraz Grzegorz całował jej piersi które łaknęły każdą jego pieszczotę. Rękami pieścił jej uda i tam gdzie jej fałd między nogami przyprawiał go o nie kończącą się rozkosz. Marta poczuła w sobie jego roznamiętnowane ciało a potem głębiej i… głębiej, potem znów i… znów. Była szczęśliwa każdą cząstką siebie. Kochali się do białego rana, rano nadzy, szczęśliwi usnęli wtuleni w siebie. Obudzili się oboje przed południem. Kocham cię – powiedziała Marta, ja ciebie też kocham –
13
-odpowiedział Grzegorz po czym pocałowali się. Marta- przypomniał sobie jej narzeczony, ja dzisiaj jadę zawieźć perfumy i proszki do Opola lubelskiego. Wyskoczył z łóżka i w pośpiechu się ubrał. Pocałował Martę i ruszył swoim samochodem. Marta nie nadążała jak gdyby za wydarzeniami. Rozmarzona i naga leżała jeszcze w łóżku. Zaraz jednak wstała umyła się, ubrała zrobiła sobie herbatę, kanapki
i postanowiła jakoś wytrwać ten tydzień no może dwa. Szkoda tylko że nie dała Grzegorzowi swojego numeru telefonu, ani on jej swojego. To nic- zaraz się pocieszyła
- może wróci szybciej niż za tydzień. Patrzyła się na swojego starego Sagema jak by zaraz miał zadzwonić ale telefon uparcie milczał. Grzegorzowi udało się sprzedać wszystkie wcześniej uzgodnione perfumy. Cieszył się z tego bo często się zdarzało że klient albo się nie zjawiał na umówione spotkanie albo rezygnował z zakupu. Chciałby już wracać do Marty ale do Lubartowa do brata jeszcze miał pojechać z siostrą swoją się też spotkać i może dowiedzieć czegoś więcej niż przez telefon. U brata był już wieczorem. Wszyscy cieszyli się z odnalezienia swoich rodziców. Leszek- brat Grzegorza rozmawiał z ich mamą przez telefon ale ona była tak wzruszona że niewiele udało mu się zrozumieć. Właściwie to wszyscy troje chcieli lecieć do Chicago po rodziców ale uzgodnili że Grzegorz poleci i jak najszybciej załatwi formalności i przywiezie rodziców do domu w Konstantynówce
14
Napadnięty
W piątek rano Grzegorz otrzymał telefon że jest duża ilość perfum po okazyjnej cenie ,ostatnio interesy szły mu coraz lepiej więc umówił się na siedemnastą w Kraśniku przed dworcem autobusowym aby zakupić większą ich ilość. Dwóch mężczyzn dosyć młodych już czekało. Nie wyglądali na typowych dystrybutorów, jednak Grzegorz wiedział że pozory mogą mylić. Nie wiedział jednak że tym razem nie myliły inaczej wsiadł by w samochód i zawrócił. W chwilę po powitaniu z mężczyznami stojącymi obok czarnego Volvo poczuł silne uderzenie w tył głowy a już w następnej chwili zamajaczyło mu kilka postaci. Bandyci wydarli Grzegorzowi walizkę i zabrali wszystkie dokumenty.
Odjechali już dwoma samochodami- swoim i Grzegorza, jego samego zabrało pogotowie. Grzegorz w sensie medycznym był w stanie bardzo ciężkim i nieprzytomny, jednakże przesuwały mu się obrazy- widział mężczyznę na jasno ubranego i w kapeluszu wyrywającego drzewo przy szosie a później siedzącego na tym drzewie. Potem czerwony samochód to on jak przyjechał i rozmawiał z tym mężczyzną a zaraz jak zawracał. Potem ten sam mężczyzna wkłada drzewo do ziemi i znika. Czuł dwa zapachy: zapach domu – starego domu i zapach kobiety. Teraz się przeniósł obok znajomego domu. Ten sam mężczyzna uśmiechał się do niego i jeszcze kogoś z
15
kim szedł czuł że to kobieta a w dodatku to ten sam zapach taki- wyjątkowy. Obrazy przestały się pojawiać. Marta niepokoiła się, od wyjazdu Grzegorza minął już ponad miesiąc. Płakała, nie wiedziała czego nie wraca, przecież mieli być razem. Wypatrywała go każdego dnia i każdej nocy. Nie opuściłby jej- tego była pewna. W tym samym czasie brat Grzegorza przywiózł ich rodziców do Polski i do ich rodzinnej Konstantynówki. Do szpitala wszedł mężczyzna ubrany zawsze w ten sam jasny strój we wzorki i w kapeluszu , Grzegorz poruszył ręką. Panie doktorze- wybiegła podekscytowana pielęgniarka- pacjent się budzi na piętnastce. Już idę – odparł lekarz. Grzegorz z każdą sekundą odzyskiwał przytomność. Podczas gdy lekarz robił rutynowe badania Grzegorzowi mężczyzna w wzorzystym, kremowym kapeluszu usiadł na brzegu łóżka. Grzegorz poznał go: to ten sam mężczyzna którego widział siedzącego na wielkim drzewie i którego widział w śpiączce. Przypomniał sobie wtedy Martę to że po rodziców miał jechać i to jak został napadnięty. Lekarz oznajmił: nie oczekiwał bym zbyt wiele- pacjent patrzy tępo w jeden punkt, zachwiana zdolność psycho-ruchowa nie rokuje szybkiego powrotu do zdrowia, jednak- tu zwrócił się do pielęgniarki proszę tak samo sumiennie wykonywać swoje obowiązki jak do tej pory. Oczywiście panie doktorze-Odparła podbudowana pochwałą pielęgniarka. Grzegorz dopiero w tej chwili uświadomił sobie że nikt oprócz niego nie widzi siedzącego mężczyzny, zresztą on też już go nie widział. Lekarz i pielęgniarka wychodzili z Sali. Panie doktorze- odezwał się Grzegorz zaskakując wychodzących. Spokojnie, spokojnie niech pan siedzi- powiedział lekarz. Napadnięto mnie i obrabowano - wyjaśnił Grzegorz ale przede wszystkim chciałem podziękować za troskliwą opiekę, - nie ma za co odparł lekarz to nasz obowiązek. 16
Doznał pan urazu, przez ponad miesiąc był pan w śpiączce, martwiliśmy się o pana dodała pielęgniarka. Martwiliśmy- potwierdził lekarz. Będziemy teraz przechodzić do formalności, - pan się nazywa? Grzegorz Maliszewski – odparł. Dobrze- powiedział lekarz to teraz… Lekarz zadawał Grzegorzowi pytania, Grzegorz starał się na każde odpowiedzieć na zakończenie lekarz oznajmił że jak przez trzy dni stan się nie pogorszy to będzie mógł opuścić szpital. Grzegorz postanowił zadzwonić do swojego brata i zapytać się o rodziców, jak i poinformować o swojej sytuacji. Za każdym razem jednak poczta głosowa się włączała, nagrał się na poczcie ale z tego co wiedział Leszek nie odsłuchiwał raczej poczty głosowej.
Powrót
Marta płakała, tęskniła i płakała, Dzień dobry - odezwał się gruby tubalny głos
Dzień dobry - odpowiedziała. Listonosz podał
Marcie
list. Może od Grzesia - pomyślała sobie. Nie był to jednak list od Grzegorza, Ta chwila nadziei pokładana w nadawcy rozwiała się, był to list od pani Genowefy.
17
Wybierała się formalności uregulować z domem. Marta zupełnie zapomniała o stanie prawnym domu. Dom był cały czas własnością pani Genowefy. Z listu wynikało że pani Genowefa jest szczęśliwa w Zakopanem w dodatku niedawno została babcią. Marcie trudno było cieszyć się szczęściem pani Genowefy, uśmiechnęła się tylko lekko przez łzy. Na początku lipca miała przyjechać starsza pani, przekazać jej dom notarialnie w darowiźnie. Dom bez jej narzeczonego- wyobraziła sobie. Dom bez Grzegorza – nie! - rozpłakała się. - Pomyślała sobie- może pojechać do Konstantynówki, ale przecież tam Grzegorza pewnie nie ma. Przecież by przyjechał albo chociaż napisał. Tymczasem Grzegorz uznał że lepiej będzie jak przyjedzie to tylko kilka dni,
Chociaż trudnych dni- myślał sobie. Wreszcie nadszedł poniedziałek – pierwszy dzień lipca. Grzegorz został wypisany. Pieniądze na podróż miał w kieszeni marynarki, dziwne że ich bandyci nie zauważyli- pomyślał sobie. Pięćdziesiąt złotych ale na pewno wystarczy. Znowu przechodził w pobliżu tego miejsca gdzie został ciężko pobity, trochę dalej był dworzec busów. Bus do Lublina już czekał. Marta kończyła plewienie kwiatów, chciała pospacerować dziś po lesie, tylko najpierw naniosła ziemi i zasypała wszystkie dołki po sosenkach. Teraz już mogła iść do lasu… Ta sama drużka- przypomniała jej ich wyprawę. Szła tędy którędy wtedy oboje szli. Przy wielkim dębie ukłonił jej się mężczyzna w trudnym do określenia wieku, na kremowo ubrany, w kapeluszu i nieskazitelnie czysty. Dzień dobry, Dzień dobry- odpowiedziała i pewna była że już gdzieś tego mężczyznę widziała. Las taki piękny dzisiaj- powiedział. Tak, piękny-
18
- odpowiedziała ocierając łzę a potem następne. Nie trzeba płakać – powiedział. Ja przepraszam- Marta zakończyła by rozmowę z nieznajomym jednak czuła spokój emanujący od tego mężczyzny i coś jeszcze czego nie umiała określić. –schowała chusteczkę do kieszeni. Płaczę za swoim narzeczonym, dawno go nie widziałam i nie wiadomo co się stało – powiedziała a łzy zajaśniały na jej twarzy. Mężczyzna ręką wskazał w kierunku drogi- popatrz, czy to twój narzeczony? – Spytał mężczyzna Marta przetarła ręką oczy, w jej kierunku szedł... Grzegorz! Tak to Grzegorz!. Grzegorz!!! Grzegorz!!! – krzyczała biegnąc. Marta!!! – Kochana, Grzegorz też biegł. Wpadli sobie w ramiona. Pocałunkom nie było końca. Teraz przeszli tam gdzie Marta rozmawiała z tajemniczym mężczyzną. Stali pod wielkim dębem. Wiesz- powiedziała Marta, tuż przed tym zanim cię zobaczyłam rozmawiałam z takim kimś jakby nie z tego świata. Chyba wiem o kogo ci chodzi – odpowiedział Grzegorz, dwa razy go widziałem i myślę że gdyby nie on to nie mógłbym wrócić do ciebie.
Byłem w szpitalu, Grzegorz opowiedział Marcie o napaści, pobycie w szpitalu,
O tym w jakim ciężkim stanie był zanim nie zjawił się ten mężczyzna. Wysłannik - powiedziała Marta. Co mówisz Martusia?- Nie zrozumiał Grzegorz. Nazywajmy go wysłannikiem, bo coś myślę że właśnie nim jest. Dobrze Martusia ja też tak myślę.
19
Księżycowa noc
Gdy wracali niebo zaczynało srebrzyć się gwiazdami i powoli jakby jeszcze śpiący wyłaniał się księżyc. Szli jak zaczarowani w niemej rozmowie dwojga zakochanych serc. Promień księżyca rozświetlał im drogę aż do samego domu. Marta uwielbiała pełnie. Gwiazdy z każdą minutą świeciły coraz jaśniej. Postanowili pod ,, gołym’’ niebem spędzić dzisiejszą noc. Weź Grzegorzeńku poduszkę i koce a ja wezmę zrobię coś na gorąco i kanapki. Dopiero teraz Grzegorz poczuł się głodny.
- Dobrze już biorę. Połóż przy lengrodzie- to jest to drzewo w głębi podwórza koło którego stół stoi a ja zaraz przypędzę z jedzeniem- powiedziała Marta. Za chwilę niosła gorący posiłek, kanapki i herbatę. Grzegorz zjadł cały talerz gołąbków niemal natychmiast. Marta postawiła na stole tace z kanapkami. Przyniosę jeszcze wino i puchary- powiedziała. Już mam – powiedziała niosąc. Mam cię wreszcie- powiedziała kładąc głowę na ramieniu Grzegorza i ja ciebie- powiedział składając na jej ustach pocałunek. Widzisz tamtą gwiazdę?- Zapytał Grzegorz, tą bardzo jasną- wskazał ręką
drugą obejmując Martę. Tak widzę… To Syriusz znana też jako psia gwiazda, najjaśniejsza z całego gwiazdozbioru To chyba żyją na niej psy- zażartowała Marta, chyba tak podchwycił Grzegorz. Chciałabym mieć psa, bardzo je lubię, ja też bym chciał, biegał by sobie tutaj, chodzilibyśmy z nim na spacery dokończył Grzegorz. Popatrz jaki księżyc jest teraz ogromny zauważyła Marta, tak rzeczywiście, wygląda jakby miał usiąść z nami- powiedział Grzegorz. Widzisz tamtą konstelacje, od tej aż
20
po tamtą?- Zapytał Grzegorz. Tak widzę Grzegorzeńku, co ci Martusia one przypominają?
Jakby wielkiego psa ale to chyba nie pies. Nie ma takich wielkich psów- powiedział
i zaraz dodał- to Wielka Niedźwiedzica. Nalej sobie wina Grzegorzeńku- pieszczotliwie dodała. Patrz! – Krzyknęła - -tam jest spadająca gwiazda! Widzę, pomyślałaś życzenie? Taaaak, a ty? Ja też. Powiesz? –Zapytała, Nieeee, ty pierwsza widziałaś spadającą gwiazdę. Ja bym chciała być twoją żoną i dać ci szczęście. Ja bym chciał żeby moi rodzice wrócili szczęśliwie do domu. Mam nadzieję że będzie dobrze- powiedziała Marta. Grzegorz ujął ręke Marty i wskazując na jej palec powiedział: czegoś tu brakuje… mhm?- Zapytała Marta. Pierścionka zaręczynowego.
Nie myślałam o tym- odpowiedziała. Ważne że ty jesteś- dodała tuląc się jeszcze mocniej do Grzegorza. Popatrz Grzegorz gdzie księżyc już zawędrował. Mhm- daleko- odparł. Naleje ci Martusia wina, Grzegorz przez chwilę siłował się z korkiem, to to samo co wtedy kupowaliśmy?- Spytał, tak to samo, czekało na ciebie ale dobrze że nie latami bo wcale by dla mnie nie było wtedy lepsze- powiedziała i nie wypiłabym go pewnie nigdy. Wypijmy je w tą piękną księżycową, usłaną gwiazdami noc, odpowiedział nalewając Marcie półwytrawne czerwone chateau. Delektowali się każdym łykiem. Marta lekko wysunęła głowę w niemym zaproszeniu do pocałunku, Grzegorz przyjął zaproszenie ich usta spotkały się w pierwszym pocałunku, następnym – trochę dłuższym, aż wreszcie w trzecim pocałunku rozbudzającym ich zmysły. Marta czuła na swoim ciele
21
najdrobniejszą pieszczotę swojego narzeczonego ich oddech splótł się w jedno, każdą pieszczotą, każdym muśnięciem dotykiem ust, jednością ciał. Ranek budził ich promykami słońca przedostającymi się przez chłodne jeszcze powietrze. Marta patrzyła na jeszcze śpiącego Grzegorza, pocałowała go i wtuliła się w jego ramiona, wtedy on też się obudził i zatopił w zapachu jej długich włosów. Coś wspaniałego- powiedział.
Ty też jesteś wspaniały- powiedziała patrząc kokieteryjnie na swojego narzeczonego.
Posprzątam trochę a ty się ubierz – powiedziała.
Gwiaździstą nocą
Grzegorz wybierał się do Leszka – w Lubartowie, zapytać czy są wieści o ich rodzicach, najpierw jednak postanowił pojechać do swojej rodzinnej Klementynówki. Kilka kanapek naprędce zrobionych przez Martę, gorąca herbata na drogę i tylko te dwa dni rozłąki… Teraz brak samochodu dawał mu się we znaki, przykre wspomnienie znowu na chwilę się pojawiło, Grzegorz odruchowo się skrzywił.
Za chwilę tamto przykre wyparło wspomnienie pożegnania z Martą … Ta miłość i troska w jej oczach. Pomyślał sobie że wróci już z pierścionkiem- pięknym pierścionkiem- pomyślał uśmiechając się do siebie aż jeden z pasażerów autobusu dziwnie na niego spojrzał.
Grzegorz to zauważył ale nie popsuło mu to humoru.
22
Wreszcie po około godzinie jazdy był już w Klementynówce. Dom był oddalony o mniej więcej kilometr od przystanku autobusowego, jeszcze tylko w prawo… jeszcze raz w prawo i już dostrzegł spory, murowany dom kryty blachą. Jakież było jego zdziwienie wchodząc na podwórze gdy zobaczył uchylone drzwi. Słuchał, dobiegały go jakże dawno nie słyszane głosy jego rodziców, przemieszane z głosami: Zuzanny – jego siostry i Leszka. Grzegorz wbiegł, Grzesio!! Grzesio!! - Usłyszał najpierw głos swojej mamy,
Wzruszenie przez chwilę odebrało mu mowę. Mama, tata – jesteście – powiedział czując
Że oczy mu wilgotnieją, prawie płakał ze szczęścia a uściskom nie było końca. Rodzice mu powiedzieli że niedługo po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych, ulegli wypadkowi. Jan był w szpitalu a Kazimiera błąkała się od przytułku do przytułku - - ich drogi na wskutek urzędniczej pomyłki rozeszły się na długo. Wreszcie gdy się odnaleźli nie mieli kompletnie pieniędzy więc postanowili dać znać przez znajomego z Polski gdzie są.
***
Grzegorz w Klementynówce spędził kilka dni, ktoś życzliwy odesłał mu dokumenty porzucone przez bandytów.
Dodatkowo znalazł się samochód i to prawie w takim
23
stanie w jakim był wcześniej. Grzegorz szybko załatwił formalności związane z odbiorem samochodu i wyruszył do Lublina. W Lublinie chodził od jubilera do jubilera. Wreszcie znalazł to czego szukał. Piękny, duży szafir otoczony serduszkiem z rubinów . Ten- poproszę - powiedział, Chwilę później zadzwoniła Marta. Wracaj już-odezwała się stęsknionym głosem. Wtedy Grzegorz jej opowiedział o rodzicach, o dokumentach, samochodzie, tylko o pierścionku zaręczynowym nic nie wspomniał. Wieczorem był u rodziców, Leszek pomógł mu zamocować łódź na przyczepę samochodu. Przed dwudziestą trzecią był w Piasecznie. Marta usłyszała silnik samochodu... Jejku jesteś. Grzegorz poczuł jej gorące usta na swoich. Co to?- Spytała wskazując na łódź. To taka stara łódka... Chciałbym popływać dzisiaj z tobą po jeziorze. Naprawdę ?- Spytała Marta z niedowierzaniem. Tak – naprawdę - odparł Grzegorz. Wezmę tylko coś do jedzenia i jeszcze coś- zaraz zobaczysz – Powiedziała i pobiegła do domu. Zaraz potem wracała z pakunkiem i jeszcze czymś. A to to co to?- Spytał Grzegorz. Wino z piwnicy bardzo dużo ich tam jest. Pokaż zobaczę, zaproponował. Grzegorz aż krzyknął 1930 rok! Niemożliwe! To jedziemy Grzegorz? Jedziemy tylko daj mi to schowam a weź jeszcze koce kochanie. Zupełnie o kocach zapomniałam, już biorę. Już mam Grzegorz, to wsiadaj. Za dziesięć minut byli nad jeziorem. Z trudem ale udało im się zapchać łódkę w niej już mieli wszystko co trzeba. Dzisiaj znowu jest księżyc w pełni - powiedział Grzegorz tylko niebo jest jeszcze bardziej gwiaździste zauważyła Marta. Dobiegało ich cykanie świerszczy i kumkanie żab. Odbili delikatnie od brzegu łódka się zakołysała jakby tylko na to czekała i poniosła ich ku lewej części jeziora. Mam coś dla ciebie- powiedział jej narzeczony i wyciągnął bukiet czerwonych
24
róż. Ojej dziękuję- odpowiedziała Marta upajając się ich zapachem. Proszę to też dla ciebie Marta- otwórz.
W blasku księżyca, przy świetle gwiazd Marta zobaczyła
pierścionek który teraz jeszcze piękniej wyglądał. Piękny- -aż krzyknęła. Chciałem prosić cię o rękę. Piękny -powtórzyła nakładając pierścionek i wpadając w ramiona Grzegorza. Zgadzam się powiedziała patrząc mu w oczy. Księżyc oświetlał taflę jeziora na złoto jakby wskazując miejsce zakochanym. Zabłyszczało czerwone wino w pucharach proszę- Grzegorz podał Marcie. Delektowali się osiemdziesięcioletnim winem zrobionym przez mamę pani Genowefy. Wspaniałe – powiedział Grzegorz, wspaniałe zgodziła się z nim Marta. Grzegorz rozpiął guziki w bluzce Marty, wtedy ukazały się jej nagie piersi, bluzka zsunęła się a on zanurzył głowę w jej jędrnych piersiach przechodząc niżej i niżej napotykając zielone figi które z ochotą jej zdjął. Spragnieni siebie upajali się każdą pieszczotą. Nagie ciała splecione w miłosnym pocałunku rozkoszy odnajdywały każde swe pragnienie w spełnieniu miłości i fontanny rozkoszy do wschodu słońca aż usnęli kołysani lekkim nurtem wody.
25
Ślub
Rankiem zbudziły ich pierwsze krople deszczu. Grzegorzeńku – ubieraj się, wstawaj. Dobrze już wstaje. Grzegorz ubrał się i przybił do brzegu. Marta pomogła mu z łodzią. Wiesz – powiedziała gdy już byli w samochodzie mhm?- Spytał. Była pani Genowefa i byłam z nią u notariusza, przepisała na mnie ten stary dom i te trzydzieści arów To wspaniale Martusia, bardzo się ciesze.
No i jesteśmy- powiedział Grzegorz, jesteśmy potwierdziła Marta.
Zrobię ci Grzegorzu zrazy- pewnie głodny jesteś, nawet jednej kanapki nie zjadłeś, nie miałem Marteczko czasu w nocy na kanapki jak wiesz... Aha... To teraz zjedz zrazy.
Bardzo chętnie Martusia. Pyszne, ja sobie też nałożę, też zgłodniałam. Pyszne były- dziękuję, ja też już Grzegorzeńku kończę, Marta zaniosła talerze.
Martusia. Co? Gdzie byś chciała ślub wziąść? W Lublinie
bym chciała, wiesz emocjonalnie jestem bardzo związana z tym miastem. A przyjęcie Martusia gdzie? Też w Lublinie w restauracji. Gości ile? Z mojej strony ze dwadzieścia osób a z twojej Grzegorz? Też ze dwadzieścia. To może Grzesiu jeszcze w lipcu byśmy ślub
wzięli? Tak myślę, nauki przedmałżeńskie nie powinny dłużej potrwać, formalnościami ja się zajmę dodał, zrobimy listę naszych gości a ty Martusia porozsyłasz zaproszenia. Dobrze – odpowiedziała.
26
Wreszcie nadszedł długo oczekiwany dzień- dzień Ślubu .
Zjawili się wszyscy zaproszeni goście. Wśród nich rodzice Marty i Grzegorza, przyjechała też pani Genowefa z córką. Marta w białej sukni z welonem, Grzegorz w jasnej marynarce pięknie ozdobionej. Oboje wyglądali wspaniale.
Gdy wchodzili do kościoła słońce głaskało ich swym jasnym promieniem, wtedy naraz spojrzeli na siebie i weszli do kościoła. Uklękli w modlitwie i między gośćmi
wśród rozbrzmiewających akordów marszu Mendelsona podeszli do Ołtarza. Ksiądz pięknie prowadził ceremonię.
Słowa przysięgi którą sobie składali były im tak bliskie, jednak uroczystość chwili sprawiała że i Marcie i Grzegorzowi głos nieraz zadrżał. Byli już małżeństwem. Gdy wychodzili z kościoła do góry wzleciały dwa białe gołębie, wtedy oboje się uśmiechnęli. Przy życzeniach łza szczęścia spłynęła Marcie z oka błyszcząc na jej twarzy niczym diament.
***
W pięknie przystrojonej sali cieszyli się sobą, chwilą nie mającą końca aż zastał ich ranek. Rankiem pożegnali ze swoimi rodzicami, z gośćmi i wrócili do Piaseczna.
Wchodząc na podwórze ujrzeli bociana stojącego na
kominie. Bocian wprawdzie zaraz odleciał ale oboje pomyśleli o tym samym. Grzegorz pytająco spojrzał na
27
Martę. Chyba tak – czuje że tak – odpowiedziała na nieme pytanie. Więc będziemy na nie czekać powiedział Grzegorz głaszcząc ją po jeszcze płaskim brzuchu. Czy możemy...? -Zapytał. No pewnie że możemy- odpowiedziała Marta po czym pociągnęła Grzegorza za rękę. Wtedy poczuła na swoich ustach gorący pocałunek Grzegorza który ochoczo odwzajemniła swoim a już w następnej chwili czuła jego usta które schodziły coraz niżej, zatrzymując się w pieszczocie zdającej się nie mieć końca. Łaknęła Go każdą cząstką swojej kobiecości którą w miłości bezbrzeżnej on namiętnie odkrywał. Kocham cię – powiedziała Marta a blask jej oczu wystarczyłby za każde miłosne wyznanie i ja cię kocham – odpowiedział Grzegorz zanurzając się z nią w miłosnym pocałunku fontanny namiętności.