to o ptaków sznur na niebie,
i bym w kroplach rannej rosy
dostrzec mógł samego siebie.
O bławatki uśmiechnięte,
strzechy jeszcze mgłą spowite,
o nieznane mórz odmęty,
horyzonty aksamitne.
I o wieczór ten upojny
co to raz się nam przydarzył,
w roztańczone słowa strojny
spływające wolno z twarzy.
I o spacer wśród paproci,
dotyk kochającej dłoni,
jedno choć spojrzenie oczu,
więcej bym nie prosił o nic.