Po chwili rozpoznałem także drugi , należący, jak mi się zdało do Karoliny.<br />
Pokoik ten mieścił się w końcu korytarza , który był jedynym wyjściem z salonu, a my, zgromadzeni przy stole i nie mający siły się podnieść słyszeliśmy wszystko dokładnie. <br />
Po odejściu Gustawa i chwilowej euforii , wszystko wróciło do poprzedniego stanu.<br />
Nikt nie próbował już poruszać artystycznych tematów. Wszyscy byli jakby wypaleni.<br />
Przyszli tu po coś, a zastali tylko własną beznadzieję. Prince dotąd nadający ton zniknął ,<br />
Warda snuł się po salonie w stanie przywodzącym na myśl delirium, a Milena bawiła się własnymi pierścionkami powtarzając w kółko "Morfina, medycyna, kokaina, endorfina ",<br />
i sącząc resztki campari z ogromnej butelki. Reszta spała, lub niepostrzeżenie wymknęła się wcześniej , by kontynuować pijaną noc w knajpie Alcazar.<br />
<br />
Tak, jestem okropny. Tak, wykorzystuję sytuację. Podchodzę do Mileny, która jest pijaniutka.<br />
Wiem, że mógłbym zrobić z nią wszystko. Przecież ona nie ma nawet siły się bronić, jej ciało jest wiotkie i ciepłe, posłuszne jak rzymska niewolnica. To już wypróbowany chwyt.<br />
Siadam obok Mileny , przytulam ją jedną ręką, bawię się jej dłońmi i całuję je. Są bezwładne. Każdą cząstką siebie czuję jak przylegają do siebie dwie przestrzenie, dwie bryły, dwoje samotnych szczeniąt. Ciepło jej skóry. Zapach jej włosów. Ich smak. Barwa.<br />
Zapach alkoholu miesza się z nutką perfumu... Wtem spoglądam w oczy Mileny i pomimo mgły, która je zasnuwa widzę to samo, co kiedyś już spostrzegłem w oczach Velvet. Oczekiwanie na pocałunek jak na wyrok, przeraźliwy strach, zupełnie jakby moje usta były pręgierzem, a nie dwoma płatkami czerwonego mięsa, wiecznie głodnymi dotyku. I tak, jak wtedy nie mogłem pocałować Velvet, tak teraz nie dotknąłem ustami Mileny, choć tak bardzo tego potrzebowałem.<br />
Usta Mileny stały się taką krwistą raną, której nie można dotykać, a tym bardziej sypać na nią soli i goryczy z własnych warg. Cofnąłem się, a Milena zamknęła oczy.<br />
<br />
- Jesteś głupi...- wyszeptała, niczym niewidoma wyciągając przed siebie dłonie<br />
<br />
- A ty pijana. -odciąłem, wściekły zarówno na nią jak i na siebie<br />
<br />
W tym momencie Milena uznała naszą rozmowę za zakończoną , bo znów pochylając głowę w przód i w tył zaczęła wyliczać -morfina, medycyna, kokaina, endorfina.<br />
Swego czasu wiele mówiono o tym, że Milena jest morfinistką, ale jakoś nie mogłem w to uwierzyć. Teraz jednak , po pijaku, wyszła z niej cała podświadomość, niczym pająk ze swojej kryjówki. Nie mogłem tego zrozumieć. Podszedłem do okna i zacząłem się zastanawiać:<br />
Co złamało Milenę, tę twardą góralkę, zawsze pierwszą na szlaku , taką ufną ,wierną i nieugiętą? Tak , to prawda, zawsze zmagały się w niej dwie przestrzenie, dwa obrazy , dwa nurty. Popkultura i sztuka, ;nasza” Sztuka pisana przez duże s.żaden z nich nie mógł znaleźć w niej przewagi, Milena wykazywała w tym balansowaniu niebywałą zręczność, potrafiła recytować Baudelairea w oryginale, poczym pół godziny opowiadać o nowym teledysku Snoop Doga. Miasto pierwszy raz zobaczyła dopiero w wieku trzynastu lat, zatem nie można się dziwić, że ten cały blichtr miał dla niej niezwykły urok nowości, tak, iż zupełnie zawrócił jej w głowie i obrócił do góry nogami.<br />
Milena sprzed kilku lat i ta obecnie to dwie zupełnie różne osoby. Wizualnie zmieniła się niewiele, jeśli nie liczyć malutkiego tatuażu{w kształcie nutki} nad górną wargą. Ktoś mógłby powiedzieć, że dzięki niemu jest nawet piękniejsza. W środku Mileny płynęła już jednak inna rzeka, a ona jako osoba niezwykle wrażliwa katowała siebie ciągłymi przeskokami -; z ascezy ; do łóżka przypadkowo poznanego rzeźbiarza, stamtąd do knajpy, z knajpy na dyskotekę, a z dyskoteki na wernisaż sztuki.<br />
Ja sam stałem się dla niej jak wyrzut sumienia. Pewnie nie zrobiłoby to jej żadnej różnicy-; pocałuję ją, czy nie, ale, do cholery jasnej, a nawet do kurwy nędzy- ona nie może zobaczyć mnie takiego samego jak inni faceci, jeśli tak się stanie, to w jej mózgu z trzaskiem pęknie być może ostatnia kolumna podtrzymująca co jest w niej piękne, świeże i urocze{bla, bla, bla...tłumacz się m, tak, tak...}. <br />
<br />
<br />
Z rozmyślań wyrwały mnie dochodzące zza drzwi krzyki Karoliny, które potwierdziły to, co należało przypuszczać- stała się kolejną ofiarą Princea”.<br />
Wszyscy byli zbyt pijani, by ulec chociażby przelotnemu zaskoczeniu, co więcej, zaczęli bawić się tą sytuacją:<br />
<br />
- Za ile sekund Karolina dojdzie ? - wykrzyknął Warda<br />
<br />
- Ja przyjmuję zakłady odrzekła Rachel ; Dajcie mi kartkę i długopis.<br />
<br />
Azzaro , potykając się o blat stołu, podała jej jakiś świstek.<br />
<br />
- Pośpieszcie się, bo jej seksualna sprawność wyprzedzi naszą zabawę -; zaśmiała się <br />
<br />
- Słucham. Wasze typy! Za ile sekund Karolina...<br />
<br />
Przerwała jej Milena, która z kocią zręcznością dopadła do niej, wyrwała jej papier i krzyknęła.<br />
<br />
- A właśnie, że nie dojdzie! Nie dojdzie! Rozumiesz?<br />
<br />
Wszyscy zamarli. Milena szlochając cichutko spokojnie wzięła swoją torebkę, wypiła resztkę kawy, spojrzała na swoje odbicie w lustrze i skierowała się ku drzwiom. Wyszła jak gdyby nigdy nic.<br />
<br />
I nie było już Mileny, nigdy potem. Nigdy więcej zachwycającej Mileny, Mileny całej tętniącej swą milenowatością, nigdy więcej tych pięknych , długich{raczej Jej urok niż Maybelline} rzęs. Nie wiem i nie rozumiem , chcę jej, ale chcę jej innej, zmienionej w samo patrzenie, wyzwolonej ze słodkiego balastu swojego ciała. Im bardziej kochała, tym rozumiała mniej. Im bardziej pogrążała się w nicość, tym było ciszej. Nie zdołała napełnić gwarem pożółkłych kartek, pióro wypadało jej z ręki, a kolejne puste butelki lądowały w koszu. Ten jej gest sprzed chwili był jak ostatnie wierzgnięcie zarzynanej klaczy.<br />
<br />
<br />
Obłędnie duszno. Nikt nie chce otwierać okien. Nie ma żadnej świeżości, wszystko zastygłe i zatęchłe. Sztuczne róże, drzewa bez liści, owoce bez soku, studnie bez wody. Dzieje się wszystko, lecz nie dzieje się nic. I , powiedzcie mi, czym różnimy się od tak zwanej reszty, na którą patrzymy z pogardą i wyższością? Co potrafimy lepiej niż oni? Jesteśmy gorsi od byle rolnika ,bo nawet nie potrafimy wyżywić się sami , tylko umieramy z ogromnym, z nieulękłym, z frajerskim patosem. Codziennie. Miałaś rację Velvet. Umieramy gdy śpimy. Gdy śnimy o miłości , a gdy spotyka nas nicość. I co z tego, że otaczające nas meble wydzielają łagodną woń mięty, że Prince sprowadza z Etiopii najdroższe kadzidła, że pachną bukiety tamaryszku, gdy za chwilę nie będziemy w stanie spojrzeć sobie w twarz.<br />
Pociąga nas klimat, lecz nie ma w nim rdzenia. Pociąga nas kwiat, lecz nie ma owocu.<br />
Pociąga nas kłos, lecz nie ma w nim ziarna.<br />
<br />
Jaskiniowcy przykuci do skały, roznosiciele ulotek, których nikt nie czyta, tylko wyrzuca je do najbliższego kosza. Anachoreci. <br />
<br />
Ranek jak pasterz przeganiał chmury po niebie, słońce krwawiło na wschodzie i zdawało się być niezwykle zmęczone.<br />
<br />
Spojrzałem raz jeszcze w głąb salonu. Prince i Karolina, z pewnością nasyceni własnymi ciałami wrócili z pokoiku i palili fajkę wodną w rogu stołu. Azzaro {niektórzy nazywali ją też Moniką}patrzyła na wszystko spod przymkniętych powiek, a włosy sypały się jej na oczy, jak iskierki {wyglądało to uroczo}. Warda z głową opatuloną czyjąś apaszką zasnął na fotelu , Rachel kręciła się w kuchni.<br />
<br />
Ach, do diabła z wami. Samotne wysepki, chcące się porozumieć. Może kiedyś tam, ale nie tutaj, nie teraz. Ciało niekiedy bardzo ciąży, i to na wiele sposobów.<br />
Prawda ,Velvet?<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />