dłonie splótł w najcichszej modlitwie
z jego skrzydeł miłością powiało
i uśmiechnął się i rozwiał
i zniknął.
Zaraz wrócił nagą kroplą deszczu,
która nie zna rozpaczy i bólu,
patrzył w okna i serca niewieście
i przytulał.
Zatrzepotał w dziecięcej kołysce,
pod kłębiastym zaśpiewał obłokiem,
i odleciał i pozostał blisko
tym widokiem.