Zimnym oddechem w środku nocy tchnące?
Co tylko ranek biały ich spowija?
Wieczorem późnym w domostwach się plączą.
-Jakże mam wierzyć, nigdy nie widziałem,
zresztą nauka duchów nie uznaje,
nigdy takiego czegoś nie słyszałem
i nigdy w życiu ducha nie spotkałem.
-Czy wierzysz w ciszę, taką zawieszoną?
Między tym światem a tamtym nieznanym?
W pochodnie które bez ognia wciąż płoną?
Grube konary drzewom połamane?
-Nie sposób wierzyć, to zwykłe bajanie,
nic niezwykłego zdarzyć się nie może,
mary co mają oczy jakby szklane...
co sieją zamęt przestrach, nawet trwogę...
-A czy słyszałeś niby ludzkie kroki?
Lecz gdy spojrzałeś nikogo nie było?
Jakby schowanym był dla twego wzroku?
Miałeś nadzieję że to ci się śniło?
-Czy ciepłą kołdrę z ciebie coś ściągało?
A deszcz za oknem w jednym miejscu padał?
Powietrze wokół nieruchomo stało?
A strach przemożny ciałem twoim władał?
-Nie, nie poznałem,-to podaj mi rękę,
noc się już kończy, zaraz będzie świtać,
odejdę teraz nie spotkasz mnie więcej,
na próżno wichru miałbyś o mnie pytać.
W promieniach słońca mgła się unosiła,
z wiatru powiewem i ptaków śpiewaniem,
aż w ciemnej ziemi naraz się ukryła
i wtedy jakby z cichutkim płakaniem.