w zielonych trawach i na kwiatach,
oddechem wiatru otulone,
w srebrnych nitkach babiego lata.
I raz w szeregu, raz swawolne,
raz jakby rzewnie, raz tanecznie,
patrzą na niebo mimowolnie,
patrzą na gwiazdy, drogę mleczną.
Usiadły ptaki zasłuchane,
choć dawno by już były śpiące,
tam na gałązkach za oknami,
tam skąd dobiegał magii koncert.
Później się wieczór w noc zamienił,
rankiem powoli wszystko nikło,
jeszcze się chwilę księżyc mienił,
a łąki barwne już ucichły.