Jak on na rauszu bełkotał i krzyczał.
Już tyle lat mija, a on się nie zmienia.
Jak myślał wczoraj, tak myśli i dzisiaj.
A ma przed oczami najlepszy dowód,
że można, że da się, a wtedy jest lepiej.
Rozumiem, do picia zawsze jest powód,
lecz lepiej pokochać swe nowe spojrzenie.
I żal mi ogromnie i smutek w mym sercu,
gdy słyszę, gdy widzę i czuję ten oddech.
Jak siedzi i bredzi znowu coś bez sensu,
że zaraz powstanie i uderzy w mordę...
Jest mądrym człowiekiem, a głupotę robi.
To już tyle lat, on nie chce inaczej.
A gdyby tak poznał istotę choroby.
Przeżyłem to samo, więc nie chcę już patrzeć.
Przymusem, prośbami się syn jego starał.
Uwolnić, wyszarpać z choroby, nałogu...
Zmęczony tym wszystkim padł na kolana...
Jedyna nadzieja to już tylko w Bogu...