dotkną twej twarzy,
w słońcu i w deszczu,
i niech muskają
jak gdyby chciały
i usta pieścić,
i niech w drobinki
one się zmienią,
ciepłe i drżące
i te nieśmiałe,
i te wilgotne,
i te płonące.
Niby obłoki
tak niech zostaną,
na jedną chwilę,
i niech popłyną,
po szyi, piersiach,
błogo i mile,
po nagim brzuchu,
figlarnym pępku,
po gęstym łonie.
I niech wypełnią
różowe miejsce,
co drży spragnione.
Gdy to uczynią,
bezwstydnie zajrzą
między pośladki,
i wolno spłyną
po śniadych udach
w rozkosznym akcie,
po smukłych nogach,
u stóp przystaną,
w szczęściu, w podzięce,
i znikną w trawach
z jednym oddechem,
tym prosto z serca.