zdjąłem czarną marynarkę
i szare sprane dziurawe spodnie
przywdziałem kolory tęczy
choć nie czułem się swobodnie
wyszedłem przywitać świat
chciałem zobaczyć rodziców spacerujących
ze swymi dziećmi, ludzi dzielących się
materiałem utkanym z tego świata,
osoby umiejące znaleźć wyjście
z labiryntu państwowej biurokracji,
żołnierzy wrogich krajów podających
sobie ręce i pijących szampana
na dawnych polach bitew
ujrzałem jednak siniaki
jako produkt uboczny małżeństwa,
masy ni to ludzi ni zwierząt
rozszarpujących się wzajemnie
w walce o brzęczące monety,
kozłów ofiarnych wypędzonych
na pustynię przez urzędniczy ostracyzm,
bomby wybuchające na ulicy obok
już nie robi to wrażenia
no chyba, że trochę krwi
pobrudzi nam ubranie
wtedy jeszcze obrzucimy mięsem
martwego, bo przecież artykuły
chemiczne nie są wcale tanie…
wróciłem do domu i wcale
się nie zdziwiłem, gdy ujrzałem,
że mam na sobie czarne ubranie
z domieszką szarości, no i te
nieszczęsne okulary
one miały tylko różowe oprawki