obrzęk na kostce, więc do lekarza.
Zlekceważyłem jego opinię,
by start wykreślić z kalendarza.
A więc udałem się do Katowic,
aby pogonić, tego mi trzeba.
W ręku jak zwykle butelka wody,
by w trakcie biegu kostkę polewać.
Pierwsze dni maja, gorąc i upał.
Krótkie spodenki, żadne tam getry.
Trasa biegu tak potwornie długa.
Całe czterdzieści dwa kilometry.
Latała sroczka po drogach Śląska,
czerpała z biegu to co najlepsze.
W punktach odżywczych, skromna przekąska.
Banan i litry wody tutejszej.
Zwycięstwo ducha oraz psychiki.
Ech, zapomniałem o swojej kostce.
Nie patrz na moje czasowe wyniki,
ja sam uważam, że poszło dobrze.
I endorfiny w trakcie ów biegu,
i te łzy szczęścia, gdy była meta,
i myslę sobie: O kurde Marcin,
następnym razem biegnij w skarpetach!
yeah!
:)