brzegi jej łączą się z nieboskłonem<br />
a ja wierzę głęboko<br />
że to mały bezmiar wobec mego serca dla cię<br />
<br />
patrzę na przepaść bezdenną<br />
nicość pode mną się ściele jak sen<br />
a ja ufam niezmiernie<br />
że to nic wobec mej duszy dla cię<br />
<br />
siedzę na zieleni łąki dywanie<br />
miękko mi tu i najprzyjemniej<br />
a ja myślę że nie tak miękko<br />
jak w dolinach dłoni twych przepastnych<br />
<br />
wszyscy mówią słów wulkany<br />
wybuchają i gasną jak gniew czy sen<br />
a ja myślę że żadne ze słów tej ziemi<br />
nie zapnie mej wody przepaści zieleni w wulkan<br />
<br />
zapnę je w opuszki mych palców na twych brwiach<br />
koliście roztańczonych u progu tych wód bezmiaru<br />
w tej łące która nie zakwitnie już dla nas<br />
a wulkany drzemiące niech śpią<br />
niech śpią <br />
niech śpią<br />
cii...<br />
nie budźmy ich ma bezimienna...<br />