Tą czystość wnosiła nawet do tych ścian czterech, które tak rzadko sprzątał. Nawet, gdy on smutny był, to nic. Nic. Nic. Ona na tą małą chwilę. Na chwilę tą małą i krótką. Często bardzo krótką potrafiła to zmienić jak wróżka odmienia królewnę zamienioną w żabę albo królewicza w kamień. Tak. W kamień. Bo skamieniałość dosięgała go powolna. Tak jak kamieniało drewno powalone lodowcem. Powoli. Tysiące i miliony lat . Ale to nie były te lata. To były lata te. Współczesne. Złe. I nie było w nich już dinozaurów i nawet mamutów nie było. Ale i w nich mieszkały potwory i bestie. Zamieniały się dni w kamienie i skamieniałości pozostawiał jedna po drugiej z nadzieją, że któregoś słonecznego dnia odnajdzie je archeolog nowego świata słonecznego. <br />
Z początku trudno zacząć. Trudno zacząć dialog jemu. Jej łatwiej. O bardzo łatwo. Chociaż i to trudno powiedzieć. Trudno. Bo wcale jemu rozmawiać często się nie chciało. Tysiące słów. Wagony słów. Węglarki słów. Składy i porty i ładownie pełne po brzegi. Słów. Większym od nich jest gest. A on tak bardzo stęskniony był za gestem. Prostym i takim ludzkim gestem. Nie! Nie! Nie ludzkim a człowieczym. Tak. Człowieczym gestem. Gestem wtopienia się w tą czystość, jasność, świeżość by, choć na chwilę zapomnieć o tym, że nie żyjemy w świecie dinozaurów i mamutów. By zapomnieć o własnej skamieniałości i kamienieniu. By zapomnieć. By uwolnić głowę,choć na chwilę, moment jeden od tych myśli i od snów też odsunąć głowę. By utonąć tam i w niej. Na oczach świata zagłady i ciemnoty cywilizacji i wszystkich potworów z domów i sprzed telewizorów. Na oczach. Ale potem trzeba by było umierać. Umierać tak nadzwyczajnie to już mógł. W przepaści dobra i świeżości tych dolin ramion. W rzece tych włosów mógł już się kąpać i tam do Hadesu płynąć już statkiem tak dumnie nazwanym i wcale do swej nazwy niepodobnym. Tylko tam. Nigdzie więcej. A ona zwyczajnie opowie mu o tym jak było jej na ulicy lub w domu...