gdy wy rzucaliście się na całą resztę
wykrajaliście największe części
nie zważając na rozlaną wokół krew
a to czego nie zdołaliście zmieścić
stało się częścią dobytku waszych rodzin
i domów postawionych na kościach
ścian przesiąkniętych gnojem i kłamstwem
nieczystych łóżek małżeńskich
i na lince zawieszonego sumienia
którego doprać niestety nie można
siedzę więc pod tym stołem
jak pies czekam na coś co spadnie
chowam to łapczywie nie jedząc
składując złote góry miarowo
oblewając je gorzkimi łzami
ubytkami codzienności
i nie łatam już dziur w koszulach
by pamięć o tym we mnie przetrwała
gdy wy wyciągacie swe ręce
na palce wciąż nie zważacie
a jak tymczasem wychodzę
tylnym wejściem do prawdziwego domu