pląsy sosenek wbiegające w pole.
Miedzy trawniki, mogące oddychać,
grają z pszenicą swe śmiałe swawole.
Skrzypiąca basem sterczy stodoła,
znoju wypowie szerokie bezdroże.
Strzecha szelestem czule swym woła,
wymości na nocleg pachnące łoże.
Wirują wokoło ogniki po zmroku,
kręcące oddechu ulotne kosmyki.
Każdego chcącego dotrzymać im kroku,
Upoją oparem tej sielskiej muzyki.
Zmruż oczęta marne pod nocy ciężarem,
Cichaj na tej trawie źdźbłami utulony.
Jaźń ucieknie nagle pędzona ogarem,
Śmierć wygoni ducha w śnie opatulonym.