uczucia o tej kiedyś jedynej białogłowie.
Czy warto w porach tychże zieleni żądać od
postrzelonego ptaka co gasi wzniosły lot?
Opadły niczym liście podmuchem czasu zdarte
uniesień mych uściski od teraz mało warte.
Nie miewaj już nadziei że umiłuję gdy
butwieją te latawce co obsiadają sny.
Uśpiły jak borsuki letargiem powalone
żądze ongiś powszechne teraz ogołocone.
Nie winię ciebie za to, iż sam chcę nagle być
przyszedł ten czas ponury, gdzie sen zaczyna śnić.
Ściemniały niby konary upadłe gasnąc w żar
myśli wcześniej bajkowe o uniesieniach fal.
Zatarła się nadzieja o spokój tychże dni
gdzie wolność ich istnienia głaskały szczęścia łzy.
Niech przyjdzie sroga zima i zamknie w szklanej krze
wszystko co sensu nie ma, co stale dręczy mnie.
Bym bez utraty życia mógł przebyć drogi trud
gdzie wiosny ciało skrycie pokaże nowy cud.