Szli ta samą drogą a Małgosi się zdawało że kwiaty pachną jeszcze bardziej niż wczoraj, teraz mijali krzewy jałowca i tuje rosnące tu i ówdzie. Co chwilę się zatrzymywali, Małgosia dotykała prawie każdej gałązki. Przypomniał jej się rodzinny dom, rodzice, babcia, dziadek, zabawy z innymi wiejskimi dziećmi i ten straszny wypadek samochodowy z którego tylko ona jedna wyszła żywa, potem nic już nie było takie. Dwa lata w lubelskim domu dziecka, kilka lat u przybranych rodziców którzy chyba nigdy jej nie kochali, liceum ekonomiczne. Wtedy urodziło im się własne dziecko, poczuła się niepotrzebna w ich domu. Wzięła ze sobą kilka najpotrzebniejszych rzeczy i zamieszkała na drugim końcu Lublina,
na Czechowie, w wynajętym przez siebie mieszkaniu za pieniądze które kiedyś przyniósł jakiś mężczyzna kiedy jeszcze była dzieckiem i mieszkała z przybranymi rodzicami upewniwszy się że nikogo z dorosłych nie ma wręczył jej grubą, wypchaną pieniędzmi kopertę i odszedł. Nigdy więcej go nie widziała ale w jego oczach był smutek a może i coś więcej jednak była jeszcze zbyt mała żeby dostrzec poczucie winy. Teraz miała już 24 lata.– Małgosiu hej czemu płaczesz? – Przyłóż rękę Andiro. – Ach, tak wiem. Kilka łez spłynęło po jej twarzy. – Andiro tu jest tak dobrze, tak pięknie ale chciałabym kiedyś odwiedzić swoją kochaną ziemię,– spojrzeć prosto w słońce i radować nim serce a potem ujrzeć księżyc i gwiazdy, – trzymać cię tam za rękę aż do świtu.
– Ująć mgłę w otwarte dłonie,
– a na wydmach szukać wiatru,
– patrzeć gdy ognisko płonie
– i dotykać obu światów.
– Lecz czy mogę mój Andiro?
– Lecz czy mogę mój kochany?
– Ty mnie tutaj zaprosiłeś,
– ja tu z tobą pozostanę.
– Wiem Małgosiu, tęsknisz wielce,
ale ona cicho szlocha,
– zostawiłaś cząstkę serca
– więc jak całym masz mnie kochać.
– Polecimy na ziemię, nie płacz, wtedy na policzku Małgosi błysnęła łza radości i zanim Andiro zdążył ja obetrzeć już jej nie było. Wyszli na niewielką polane staw był już blisko ale akurat zaczął padać deszcz, grube krople wody zaczęły spadać coraz szybciej i z każdą chwilą deszcz się wzmagał przypominając już ulewę i nagle tak jak niespodziewanie zaczął padać tak samo przestał a na niebie ukazała się tęcza ogromna i mieniąca najpiękniejszymi kolorami. Małgosia patrzyła oczarowana w nią bez końca, aż powiedziała – piękna, – tak piękna a popatrz wyżej
– Co to?– A ładna? – Tak zachwycająca ale co to?
– Mgławica, teraz jest daleko ale jak będziesz chciała polecimy do niej kiedyś i zobaczysz jak wygląda z bliska.– Tak? – Tak. No pewnie będę chciała. – Jestem cała przemoczona, chodź Andiro wracamy kiedy indziej nad błękitny staw pójdziemy teraz się muszę przebrać tylko chyba nie mam w co, – to nic, popatrz że twoja sukienka już nie jest ani mokra, ani pomięta, wygląda jakbyś ją pierwszy raz nałożyła na siebie.
– Rzeczywiście nawet wilgotna nie jest, jakie to niezwykłe. Gdy doszli do domu to tak jak i wtedy nie czuła ani głodu, ani pragnienia, ani nawet zmęczenia.
– Zostań na chwilkę Małgosia ja pobiegnę by zebrać swoje myśli z tamtych traw i kaczenców,
pamiętasz? – Tak aby móc śnić. –Tak, jak zbiorę je chociaż kilka to poznam cud snu.– To idź będę czekała, tylko zostaw kilka zażartowała, zostawię na pewno wszystkich nie wezmę bo przestałyby istnieć.– Dobrze.
Andira nie było jakąś chwilę a gdy wrócił
Małgosia wiedziała że zebrał wszystkie potrzebne myśli i że tej nocy może wyśnić swój pierwszy sen. Za oknem huczał wiatr, gwiazdy zapalały się i gasły co chwilę pojawiając się w innym miejscu aż każda z nich odnajdywała swoje, wtedy wiatr ucichł a Andiro podszedł tak blisko że słyszał jak Małgosi bije sece. Suknia upadła niezauważenie,
byli nadzy, stali w objęciach. – Kocham cię
szepnęła i zawiesiła się Andirowi na szyi czując w
sobie go coraz głębiej. – Ja cię też kocham, zawsze kochałem. Opadli na sofę, czuła wszechogarniające ciepło na które jej ciało odpowiadało swoim drżąc coraz bardziej z rozkoszy. Teraz mocno objęła Andira i przymknęła oczy, potem prawą ręką popchnęła go na bok i ułożyła na plecach chwilę głaskała po włosach. Pragnęła całować go całego tak jak leżał, schodziła coraz niżej prowadzona miłością i zapachem, tam gdzie był najintensywniejszy rozwarła lekko usta na moment przymykając powieki. Intuicyjnie ruchy jej głowy stawały się szybsze i dłuższe.
– Ach Andiro mój ty słodki
– jakże ziemia jest daleko
– namiętności smak i dotyk
– drżącą coraz płynie rzeką
– i westchnienie, mój kochany,
– błogość w twoich cudnych oczach,
– miłosnego wyczerpania,
– w noc tą naszą, w noc uroczą.
Małgosia przesunęła się nieco wyżej i oparła głowę na torsie Andira. – Dziwnie się czuję Gosiu,
to dlatego że... – tak wiem to było wspaniałe... – Wiesz jestem śpiący. W tym momencie Małgosia przestała się bawić ręką Andira zaciskając ją lekko i przywierając do niego całym ciałem. Usnęli.
Pod stopami mieli krople rosy, szli po nich nadzy
trzymając się za ręce. – Jakie piękne kwiaty Andiro, widzisz? – Chcesz je Małgosia zrywać?
Nie tylko powąchać. – Patrzą ku słońcu,
gołębie spójrz Andiro białe jak tamte obłoki.
Gdzie? – Już poleciały. – Cicho, słyszysz?
Tak słyszę, to szumi strumień Małgosiu.
Chciałabym tam pójść, albo nie, zobaczmy
go ze wzgórza, tego co się obłoki kołyszą.
– Tamten Małgosiu to jest obłok zakochanych
– ach więc to nasz obłok Andiro, chodźmy bo odleci bez nas. – Wskakuj Małgosia. – Och jak miękko, jak mlecznie, – Andiro skacz,– jestem już.
– O to ten strumyk co słyszeliśmy, piękny jest
taki błękitny.
– Spójrz Andiro na te drzewa,
– słońce pieści im korony,
– a tam jakiś ptaszek śpiewa,
– skryty liści jest zasłoną.
– O poleciał, kolorowy,
– pióra srebrzą się i złocą,
– główkę całą ma brązową,
– może wróci jeszcze potem.
– Popatrz Andiro ile jezior jest pod nami,
nigdy tyle nie widziałam, chyba ze czterdzieści,
w prawie wszystkich pływają kaczki i łabędzie.
– I gęsi Małgosiu, o tamte dwie żyły kiedyś na ziemi, dopóki pies ich nie rozszarpał. – To smutne,– tak smutne a nawet tragiczne ale popatrz na nie teraz, nie pamiętają jak zginęły
ale pamiętają każdą dobrą chwilę na ziemi, czasem tylko przystają i patrzą jakby na kogoś czekały.– Nie widzę już ich Andiro a ty? – Ja też nie, tylko wzgórza i wąwozy.– I gołębie,
jak ich dużo, są wśród nich tamte dwa które widziałam, to te widzisz kochanie? – Mhm.– Patrz Andiro łąka robi się w tamtym miejscu coraz bielszą, usiądźmy popatrzmy.
Usiedli a gdy zeszli to obłok na którym siedzieli
wzniósł się ku górze i odleciał z innymi.
– To są Andiro jakby drzwi z mgły, czuję że powinniśmy w nie wejść.
Już przed tobą i Andirem
gęsta, mgielna ściana stała,
naraz jasno tak zalśniła
jakby ona was wołała.
– Podaj rękę mi Małgosiu,
– teraz szybko przebiegniemy
– nim się ona tu rozproszy
– z drugiej strony już będziemy.
I okryła im już dłonie
i okryła ich już całych
i wyjrzeli zza zasłony
między snem i między jawą