koisz oparem ciało me kiedy
dreszcz je przepełnia i woła Boga
pragnąc do niebios uciec podniety.
Sosno wątława, lepko wabiąca
piszesz igłami po piasku o tym
jak me cierpienie zdrapać do końca
gładząc w uścisku korzeniem złotym.
Świerku grudniowy, świąt powierniku
srożysz zielenią pilnując abym
ukochał tego co w pamiętniku
litania klątwy na mnie postawił.
Dębie trwający, staro stojący
gardzący trwogą pamiętasz tedy
szeptałem słowo w konar wiszący
strachy powoli odtrącam w niebyt.
Brzozo bieława, trawą smagana
zlizujesz popiół mej duszy po czym
głaszcząc szelestem listków do rana
wypalasz ciału ich czuły dotyk.
Drzewa wy miłe, cudy natury
trwające we mnie, niczym wybranki
wynoście stale me serce w górę
upojcie nocą, a zbudźcie rankiem.