między górą a górą mosty<br />
przechadzają się nimi stada mgieł leniwie<br />
wdzięcznie otulają szczyty całują niewinnie<br />
ściskają koronę góry tumanią bezecnie<br />
potem mostem ku drugiej cicho i grzecznie<br />
<br />
ptak ciszę płoszy skrzydłem co zastygła w poranku<br />
gdy słońce budziło góry a świt w złotym wianku<br />
pokłony słał nocy co gwiazdy chowała <br />
i przed rydwanem Heliosa czym prędzej konała<br />
patrz chowa się w świerszczyny wśród dolin zastygłych <br />
tam czeka swych godzin gwiezdnych i cichych. <br />
<br />
dzień otwierał kwiaty zapach hal rozdawał<br />
ostatnie białe śniegi wśród stoków roztapiał <br />
igrał z deszczem w tęczy<br />
łuk napinał krasny<br />
potem ciskał gromy w buki dęby sosny<br />
na koniec czysty order słońca górom przypiął<br />
ciągnął nim powoli zarumienił się i zniknął.<br />
<br />
noc czarna dama<br />
w gwiezdnym płaszczu wyszła<br />
pokłoniła się słońcu milionem ciał zabłysła<br />
przysiadła się do sowy cicho zaszeptała<br />
by księżyca &#8211; kochanka nocy pilnie strzegła i podglądała<br />
ona sama powoli Mleczną Drogą bieży<br />
ku wschodowi gdzie tysiące nocnych wieży.<br />