Powoli nadchodził wieczór, jakby szczególnie kroki stawiając w pokoju Małgosi, blok
w którym mieszkała jeszcze nigdy aż tak jak dzisiaj nie kontrastował z jej marzeniami,
z pragnieniem miłości tej jednej i prawdziwej.
Płowe włosy spływały poniżej ramion, zdawały się nie mieć końca i niezależny obserwator mógłby odnieść wrażenie że w tej chwili falują, jednak logika z pewnością natychmiast zatarłaby ten obraz.
W tym momencie Małgosia zobaczyła przepiękny blask świateł wirujący nad blokiem. Błękit był jeszcze piękniejszy niż ten który znała, a róż jeszcze słodszy, inne barwy oplatały ją niewidoczną wstęgą.
Poczuła że się wznosi, nie umiała tego porównać do niczego znanego z wyjątkiem najpiękniejszych snów, ale one zawsze kończyły się za wcześnie. Zdawało jej się że coś się nad nią otwiera a za chwilę już pod nią bezdźwięcznie zamyka.
Czuła wszechogarniającą błogość i miękkość,
i coraz cichsze głosy, jeden najmelodyjniej dźwięczał w jej w uszach. Trwała w półśnie,
planety pojawiały się i znikały jak w kalejdoskopie, przy każdej czuła niewysłowioną potęgę. Usnęła ale wciąż słyszała ten głos pełen spokoju i dobra.
Droga mleczna jaśniała tak jak tylko kilka razy w ciągu całego swojego istnienia. Gwiazdy zdawały się rozstępować i schodziły niby po niewidocznych schodach. Małgosia poczuła uczucie miłego zapadania, tak niezwykłe że się zbudziła. Przed nią stał mężczyzna o jasnych włosach, ok 170 cm wzrostu, miał niespotykane zielone oczy i wyraźnie się do niej uśmiechał.
Teraz wyciągnął rękę, Małgosia również odpowiedziała uśmiechem i prawie że w tej samej chwili podała mu swoją dłoń robiąc
tym samym kilka kroków naprzód. Chwilę szli po czymś bliżej nieokreślonym, następnie ich oczom ukazało się wyjście, wtedy Andiro przestąpił kilka kroków naprzód ani na chwilę nie puszczając ręki Małgosi. Obniżył się stając na trawie, podczas gdy ona jedną nogą trwała jeszcze na pokładzie statku kosmicznego, a drugą prawie dotykała nieznanej sobie planety. Wtedy Andiro podał jej swoją drugą dłoń, a chwilę później stała już na przeciw niego a w jej niebieskich oczach malował się zachwyt.
-Andiro, usłyszała, a sposób w jaki wymawiał swoje imię przyprawiał ją o przyjemne dreszcze na plecach.
-Małgosia, odpowiedziała po kilku sekundach które zdawały się wiecznością. Nad sobą niby na wyciągnięcie ręki widziała ogromne, różowe słońce. Podążali obok siebie mając nad głowami idealnie błękitne niebo. Małgosia mogła patrzeć w nie bez końca.
-To Pleja odezwał się Andiro -Pleja powtórzyła Małgosia czując coraz wyraźniej dochodzący zapach lilii.-Piękna jest, tu zatoczyła lewą ręką po widnokręgu prawą cały czas trzymając rękę Andira i pytając samą siebie czy dla niego jej dotyk jest tak samo miły jak jego dla niej. Na ziemi patrząc na białe i złociste lilie czuła że przenoszą ją w lepszy świat. Teraz po raz pierwszy nie miała tego uczucia. Uśmiechnęła się do swoich myśli i lekko się speszyła bo zobaczyła że właśnie Andiro na nią patrzy.
Naraz sobie uświadomiła że ten głos który słyszała w półśnie to właśnie był jego głos.
-Lilie to takie niezwykłe kwiaty...
-Każdy kwiat Małgosiu ma w sobie coś niezwykłego, każda lilia, róża, konwalia, orchidea. Każdy polny kwiat.
-Tak. Z wolna ich oczom ukazywała się aleja
prowadząca wśród orchidei, zapach lilii z każdą chwilą stawał się coraz słabszy. Jeszcze kilka kroków i byli pośrodku niej.Małgosia poczuła nieprzemożną chęć zatrzymania się. Stojąc już naprzeciw siebie
wsłuchiwali się w dobiegające odgłosy.
Małgosia na policzku poczuła palce Andira, jego dłoń miłą pieszczotą przeszła usta, powoli schodząc po szyi i prawie niezauważalnie przez cienką sukienkę dotykając jej lewą pierś.
Aż przy talii prawa ręka Andira spotkała się z lewą Małgosi a prawa Małgosi z lewą Andira.
Oboje huśtali nimi, to na boki, to w swoje strony. -Przybyłeś na ziemię po mnie.
-Tak po ciebie, piękno emanuje bardzo daleko
w nieskończoność twoje było i jest też i tu na Plei.
Ach tak... nie wiedziałam. Szli mijając pojedyńcze wzgórza usiane różami, w dali malował się dom,
brązowy i drewniany Małgosia nie wiedziała dokładnie ile przeszli drogi ale nie czuła nawet drobinki zmęczenia.Słońce zachodziło barwiąc chwilami wszystko na pomarańczowo.
-Uwielbiam drewniane domy,zawsze chciałam w takim mieszkać. -Wiem, Wiesz? -Tak
-Chcesz Małgosia usiąść? -Tak, to znaczy nie,
-przeszliśmy tyle a ja nic a nic nie jestem zmęczona, ani głodna czy spragniona, jeszcze nigdy tak się nie czułam.
-Na Plei Małgosiu nie musisz jeść,chyba że chcesz. Nie,nie chcę, tak jest dobrze, bardzo dobrze. Spojrzała na niego swoimi niebieskimi oczami, w zielonych oczach Andira dostrzegała wszystko... Przez otwarte okna dochodził zapach
róż, pachniały z różną intensywnością raz jakby tylko muskając a raz przyprawiając ją o rumieniec.
A może to była ręka Andira która akurat teraz z taką czułością przeszła po policzku schodząc bez pospiechu coraz niżej aż do talii, z głębi pokoju dochodziła cudowna muzyka a jakby na wyciągnięcie ręki jaśniały księżyce, obok siebie na srebrno a ten trochę niżej juz na złoto.
Tańczyli, w trawach grały świerszcze. Teraz czuła miłe pieszczoty,przylgnęła całym ciałem do Andira, beżowa sukienka upadła miękko, była naga. Sofa stawała się coraz miększa a dotyk
Andira coraz śmielszy.Zadrżała gdy zaczął ją wypełniać powoli i do końca odczuwała
niewysłowioną rozkosz, Drżała czując w sobie płynące ciepło coraz to nową falą, a na ustach pocałunek, wtedy przez chwilę brakło jej tchu.
Była szczęśliwa i wyczerpana, usnęła. Andiro usiadł na poręczy przyłożył dłoń do głowy Małgosi wtedy zobaczył łąkę gdzieniegdzie krople rosy, na niej swoją ukochaną jak biegnie śmiejąc się z pomarańczową różą w ręku i siebie jak biegnie za nią, delikatnie wyjmuje kwiat i rozbiera ją pośród pszenicznych kłosów tam się kochają,
a teraz widzi rzekę wie że to Wisła, płyną w białej łódce.Nad ich głowami z świergotem wzlatują ptaki a potem lecą z nimi przez całą drogę, czasami dołączają nowe. Andiro usiadł jak najbliżej śpiącej Małgosi i siedział dotąd aż się zbudziła, a było to nad ranem kiedy wielki Aldebaran zaczynał swoją odwieczną wędrówkę. - Andiro... dopiero teraz dostrzegła swoją sukienkę która cały czas leżała tu gdzie się zsunęła
-Zasnęłam... -to nic było wspaniale.-Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam, nie wiedziałam że można tak kochać...Czy wszyscy Plejadjanie... Andiro spuścił nieznacznie wzrok i lekko się uśmiechnął.
-A ty kiedy usnąłeś Andiro? -Ach Małgosiu
Plejadjanie nie śpią ale wiem co ci się śniło.
-Tak? -Tak, czytałem twój piękny sen i siebie też w nim zobaczyłem. - Śniła mi się ziemia, pola, łąki, rzeki, ty kochany Andiro... -Sen Małgosiu jest jednym z cudów całego świata, - nie wiedziałam ale tak czułam. - Wiesz
Bo cudownie jest Andiro
oba sny westchnieniem złączyć
biegnąć gdzieś kwiecistą chwilą,
później miękko po niej stąpać.
- Dostrzec cię na drugim brzegu
- jak wyciągasz do mnie dłonie
- i już nasze złączyć rzeką
- i policzkiem przywrzeć do nich
-Tak, ja też zbiorę swoje myśli z tamtych traw
i kaczeńców, wtedy będę mógł usnąć.
-Naprawdę?! -Tak.
Małgosia wstała przeszła kilka kroków i nałożyła swoją sukienkę. -Pójdziemy się przejść Andiro?
-Tak gdzie tylko zechcesz, -nie wiem,
-to chodźmy nad błękitny staw.
-Dobrze.
Rozdział II Tęsknota
Szli ta samą drogą a Małgosi się zdawało że kwiaty pachną jeszcze bardziej niż wczoraj, teraz mijali krzewy jałowca i tuje rosnące tu i ówdzie. Co chwilę się zatrzymywali, Małgosia dotykała prawie każdej gałązki. Przypomniał jej się rodzinny dom, rodzice, babcia, dziadek, zabawy z innymi wiejskimi dziećmi i ten straszny wypadek samochodowy z którego tylko ona jedna wyszła żywa, potem nic już nie było takie. Dwa lata w lubelskim domu dziecka, kilka lat u przybranych rodziców którzy chyba nigdy jej nie kochali, liceum ekonomiczne. Wtedy urodziło im się własne dziecko, poczuła się niepotrzebna w ich domu. Wzięła ze sobą kilka najpotrzebniejszych rzeczy i zamieszkała na drugim końcu Lublina,
na Czechowie, w wynajętym przez siebie mieszkaniu za pieniądze które kiedyś przyniósł jakiś mężczyzna kiedy jeszcze była dzieckiem i mieszkała z przybranymi rodzicami upewniwszy się że nikogo z dorosłych nie ma wręczył jej grubą, wypchaną pieniędzmi kopertę i odszedł. Nigdy więcej go nie widziała ale w jego oczach był smutek a może i coś więcej jednak była jeszcze zbyt mała żeby dostrzec poczucie winy. Teraz miała już 24 lata.– Małgosiu hej czemu płaczesz? – Przyłóż rękę Andiro. – Ach, tak wiem. Kilka łez spłynęło po jej twarzy. – Andiro tu jest tak dobrze, tak pięknie ale chciałabym kiedyś odwiedzić swoją kochaną ziemię,– spojrzeć prosto w słońce i radować nim serce a potem ujrzeć księżyc i gwiazdy, – trzymać cię tam za rękę aż do świtu.
– Ująć mgłę w otwarte dłonie,
– a na wydmach szukać wiatru,
– patrzeć gdy ognisko płonie
– i dotykać obu światów.
– Lecz czy mogę mój Andiro?
– Lecz czy mogę mój kochany?
– Ty mnie tutaj zaprosiłeś,
– ja tu z tobą pozostanę.
– Wiem Małgosiu, tęsknisz wielce,
ale ona cicho szlocha,
– zostawiłaś cząstkę serca
– więc jak całym masz mnie kochać.
– Polecimy na ziemię, nie płacz, wtedy na policzku Małgosi błysnęła łza radości i zanim Andiro zdążył ja obetrzeć już jej nie było. Wyszli na niewielką polane staw był już blisko ale akurat zaczął padać deszcz, grube krople wody zaczęły spadać coraz szybciej i z każdą chwilą deszcz się wzmagał przypominając już ulewę i nagle tak jak niespodziewanie zaczął padać tak samo przestał a na niebie ukazała się tęcza ogromna i mieniąca najpiękniejszymi kolorami. Małgosia patrzyła oczarowana w nią bez końca, aż powiedziała – piękna, – tak piękna a popatrz wyżej
– Co to?– A ładna? – Tak zachwycająca ale co to?
– Mgławica, teraz jest daleko ale jak będziesz chciała polecimy do niej kiedyś i zobaczysz jak wygląda z bliska.– Tak? – Tak. No pewnie będę chciała. – Jestem cała przemoczona, chodź Andiro wracamy kiedy indziej nad błękitny staw pójdziemy teraz się muszę przebrać tylko chyba nie mam w co, – to nic, popatrz że twoja sukienka już nie jest ani mokra, ani pomięta, wygląda jakbyś ją pierwszy raz nałożyła na siebie.
– Rzeczywiście nawet wilgotna nie jest, jakie to niezwykłe. Gdy doszli do domu to tak jak i wtedy nie czuła ani głodu, ani pragnienia, ani nawet zmęczenia.
– Zostań na chwilkę Małgosia ja pobiegnę by zebrać swoje myśli z tamtych traw i kaczenców,
pamiętasz? – Tak aby móc śnić. –Tak, jak zbiorę je chociaż kilka to poznam cud snu.– To idź będę czekała, tylko zostaw kilka zażartowała, zostawię na pewno wszystkich nie wezmę bo przestałyby istnieć.– Dobrze.
Andira nie było jakąś chwilę a gdy wrócił
Małgosia wiedziała że zebrał wszystkie potrzebne myśli i że tej nocy może wyśnić swój pierwszy sen. Za oknem huczał wiatr, gwiazdy zapalały się i gasły co chwilę pojawiając się w innym miejscu aż każda z nich odnajdywała swoje, wtedy wiatr ucichł a Andiro podszedł tak blisko że słyszał jak Małgosi bije sece. Suknia upadła niezauważenie,
byli nadzy, stali w objęciach. – Kocham cię
szepnęła i zawiesiła się Andirowi na szyi czując w
sobie go coraz głębiej. – Ja cię też kocham, zawsze kochałem. Opadli na sofę, czuła wszechogarniające ciepło na które jej ciało odpowiadało swoim drżąc coraz bardziej z rozkoszy. Teraz mocno objęła Andira i przymknęła oczy, potem prawą ręką popchnęła go na bok i ułożyła na plecach chwilę głaskała po włosach. Pragnęła całować go całego tak jak leżał, schodziła coraz niżej prowadzona miłością i zapachem, tam gdzie był najintensywniejszy rozwarła lekko usta na moment przymykając powieki. Intuicyjnie ruchy jej głowy stawały się szybsze i dłuższe.
– Ach Andiro mój ty słodki
– jakże ziemia jest daleko
– namiętności smak i dotyk
– drżącą coraz płynie rzeką
– i westchnienie, mój kochany,
– błogość w twoich cudnych oczach,
– miłosnego wyczerpania,
– w noc tą naszą, w noc uroczą.
Małgosia przesunęła się nieco wyżej i oparła głowę na torsie Andira. – Dziwnie się czuję Gosiu,
to dlatego że... – tak wiem to było wspaniałe... – Wiesz jestem śpiący. W tym momencie Małgosia przestała się bawić ręką Andira zaciskając ją lekko i przywierając do niego całym ciałem. Usnęli.
Pod stopami mieli krople rosy, szli po nich nadzy
trzymając się za ręce. – Jakie piękne kwiaty Andiro, widzisz? – Chcesz je Małgosia zrywać?
Nie tylko powąchać. – Patrzą ku słońcu,
gołębie spójrz Andiro białe jak tamte obłoki.
Gdzie? – Już poleciały. – Cicho, słyszysz?
Tak słyszę, to szumi strumień Małgosiu.
Chciałabym tam pójść, albo nie, zobaczmy
go ze wzgórza, tego co się obłoki kołyszą.
– Tamten Małgosiu to jest obłok zakochanych
– ach więc to nasz obłok Andiro, chodźmy bo odleci bez nas. – Wskakuj Małgosia. – Och jak miękko, jak mlecznie, – Andiro skacz,– jestem już.
– O to ten strumyk co słyszeliśmy, piękny jest
taki błękitny.
– Spójrz Andiro na te drzewa,
– słońce pieści im korony,
– a tam jakiś ptaszek śpiewa,
– skryty liści jest zasłoną.
– O poleciał, kolorowy,
– pióra srebrzą się i złocą,
– główkę całą ma brązową,
– może wróci jeszcze potem.
– Popatrz Andiro ile jezior jest pod nami,
nigdy tyle nie widziałam, chyba ze czterdzieści,
w prawie wszystkich pływają kaczki i łabędzie.
– I gęsi Małgosiu, o tamte dwie żyły kiedyś na ziemi, dopóki pies ich nie rozszarpał. – To smutne,– tak smutne a nawet tragiczne ale popatrz na nie teraz, nie pamiętają jak zginęły
ale pamiętają każdą dobrą chwilę na ziemi, czasem tylko przystają i patrzą jakby na kogoś czekały.– Nie widzę już ich Andiro a ty? – Ja też nie, tylko wzgórza i wąwozy.– I gołębie,
jak ich dużo, są wśród nich tamte dwa które widziałam, to te widzisz kochanie? – Mhm.– Patrz Andiro łąka robi się w tamtym miejscu coraz bielszą, usiądźmy popatrzmy.
Usiedli a gdy zeszli to obłok na którym siedzieli
wzniósł się ku górze i odleciał z innymi.
– To są Andiro jakby drzwi z mgły, czuję że powinniśmy w nie wejść.
Już przed tobą i Andirem
gęsta, mgielna ściana stała,
naraz jasno tak zalśniła
jakby ona was wołała.
– Podaj rękę mi Małgosiu,
– teraz szybko przebiegniemy
– nim się ona tu rozproszy
– z drugiej strony już będziemy.
I okryła im już dłonie
i okryła ich już całych
i wyjrzeli zza zasłony
między snem i między jawą
Rozdział III Błękitny Staw
Pierwszy zbudził się Andiro a zaraz po nim Małgosia. Na dworze było różowo a gdzieniegdzie niebieskawo.–Czy to możliwe Andiro że śniliśmy ten sam sen? –Tak, śpiąc trzymaliśmy się za ręce.
To znaczy że też widziałeś ten strumyk, ptaki, jeziora i gęsi? – Tak Małgosia – kochanie widziałem, te miejsca istnieją naprawdę i wszystkie stworzenia które tam widzieliśmy też.
–Przecież to jest Andiro wspaniałe, to mówiąc łza szczęścia spłynęła jej po policzku. –Czemu płaczesz? –Ach wiem że nadal żyją? –Tak, dopiero teraz spostrzegła że jest naga, z trudem sobie przypomniała kiedy ostatnio była w łazience. Wiedziała że Andiro nie ma łazienki a przy tym zastanawiała się czy nie jest potrzebna, brakowało jej codziennej toalety, tych kilku ruchów aby się ogarnąć. Lubiła też gotować, chociaż kochała zwierzęta to nie stroniła od dań mięsnych, nigdy nie umiała tych dwóch rzeczy w sobie pogodzić i przejść na wegetarianizm. Wstała po swoją cienką, beżową sukienkę, nakładając ją patrzyła na nagiego Andira. Ubierał się ale w co tego nie umiała zgadnąć, ubranie było w kolorze herbaty i trochę przypominało kombinezon ale nie miało w sobie tego chłodu a raczej ciepło i wyglądało nawet trochę sympatycznie.–Chcesz się Małgosia przejść? –Tak pójdźmy nad błękitny staw. Małgosia przez chwilę oparła głowę na ramieniu Andira. –To chodźmy powiedziała. Szli jakąś inną drogą niż ostatnio, gdzieniegdzie stały domy podobne do ich domu, mijali całe rodziny Plejadian, Małgosia robiła powitalne gesty,kilka razy powiedziała dzień dobry jednak nikt jej nie odpowiedział ale każdy do którego się zwracała spojrzał na nią oczyma pełnymi ciepła i mądrości świata,troszkę dalej dostrzegła bawiące się dzieci.
–Nie wstydź się Plejadian Gosiu
–i się nie bój nic ich wcale,
–nikt nie sprawi ci przykrości,
–nie przysporzy nikt ci żalu.
–Spójrz Andiro teraz proszę,
–oczy figla mi płatają,
–dzieci się nad pleją wznoszą
–o, a teraz znów biegają.
–Pomyśl Gosiu – chcę do góry
–aby ptaków nie przepłoszyć,
–popatrz coraz bliżej chmury,
–już się zaczęliśmy wznosić.
–Ach Andiro tak jak dzieci
–my też latać potrafimy,
–słońce coraz bliżej świeci,
–my lecimy, ach lecimy.
–Andiro cudownie tylko pomyślałam tak i już zaczęłam wzlatywać, a ty ze mną, lećmy przed siebie i nad błękitny staw, o już go chyba widzę. –Tak, siadamy. Ale ja nie umiem pływać. –Nie bój się, zrzuć sukienkę, ja też zdejmę swój galanteon. Powoli na nieznane Małgosi zarośla opadały ich ubrania w tym samym czasie dotknęły ich co oni wody. Woda była przejrzysta i miękka a jednocześnie idealnie błękitna. Małgosia chciała pływać i ku swojemu zdziwieniu i radości spostrzegła że właśnie to robi. Andiro pływam,
zobacz pływam, a zawsze bałam się spróbować,
wszystkie dzieci na wsi od dawna juz umiały pływać tylko ja jedna nie. Więc gońmy Gosiu tą falę ale pozwólmy jej uciec, zobaczymy gdzie nas doprowadzi. Mhm.
–Teraz dotknij mojej dłoni
–a wzniesiemy się nad fale
–i będziemy jedną gonić
–by nam ciągle uciekała.
Najpierw gonili tą ale zniknęła
równie szybko jak się pojawiła, później przyszła następna ale wynurzyła się tylko pięć razy i zrównała się z gładką w tym miejscu taflą wody.
Dopiero trzecia zdawała się być najbardziej chętną do zabawy tym samym prowadząc ich dalej i dalej
aż na sam środek stawu.Wtedy jakby w tej samej chwili ułożyli się na plecach. Nic nie robili a jednak woda utrzymywała ich na powierzchni.
–Andiro –mhm? Ile masz lat? –Jestem bliski początku i taki sam. –A ja? –Przecież wiesz dziewiętnaście. –Nie, nie to, tylko jak długo mogę żyć na plei? –Tak jak ja, zwierzęta, ptaki, inni plejadjanie,– to znaczy? –Wiecznie. Małgosi niepojęte dreszcze przeszły po plecach, –wiecznie? Powtórzyła. –Tak. –Idąc tu Andiro widzieliśmy całe rodziny Plejadjan, jak gdyby w różnym wieku dzieci... –Tak przywołujemy Czas gdy pragniemy być starsi, –Czas to osoba? –Tak ale niewidoczna dla większości Plejadian, tylko kilku z nas go może widzieć, –a ty? –Ja nie. –Jak wygląda? –Jest mędrcem odzianym mgłą gotowym usiąść w wielu miejscach. –Nie wszędzie? –Nie, –a Andiro twoi rodzice? –Mijaliśmy ich, cieszą się Małgosiu
tobą ogromnie –i ja się cieszę i to bardzo.
Teraz leżeli bez słowa lekko unosząc się, to opadając pieszczeni przez nadpływające fale, usnęli.Nad nimi przelatywały łabędzie, wiatr bawił się listkami brzóz nucąc przy tym tak dźwięcznie jak tylko potrafił, szpaki obsiadły pobliskie topole czyniąc przy tym przyjemny hałas. Nadchodził wieczór, powietrze stało się odrobinę chłodniejsze,
na pobliskie wysepki powychodziły żaby, to własnie ich głosy zbudziły Małgosię, jednak gwar jaki współtworzyły był nieco inny od tego jaki robiły ziemskie żaby. Jej palce musnęły twarzy Andira –kochanie a że nie odpowiadał postanowiła zbudzić go inaczej.Po krótkiej chwili takich zabiegów poczuł przyjemne uczucie na wargach, dopiero za trzecim razem rozpoznał że to pocałunek. Uśmiechnął się czekając na następną pieszczotę. Woda w tym miejscu była bardzo płytka, byli prawie przy samym brzegu, Andiro plecami opierał się o niewielki wzgórek a od pasa w dół lekko zanurzony był w wodzie. Pieszczoty Małgosi stawały się coraz śmielsze, ciało Andira reagowało prawie na każdą z nich co sprawiało jej niewątpliwą radość. Jednakże jakaś cząstka kobiecości była teraz odrobinę zawstydzona, mimo to ustami błądziła po wcześniej wytyczonych szlakach chwilami przywierając jednym lub drugim policzkiem do Andira. Będąc już bardzo blisko przytuliła się mocniej niż zwykle trwając tak jakąś chwilę. Uniosła głowę i spojrzała w jego piękne zielone oczy widziała w nich ten sam bezmiar miłości którym teraz na niego patrzyła. Dwoma rękami odepchnęła się od torsu Andira
tym samym zsuwając się o kilka centymetrów niżej.
–Pragnę zapach teraz poczuć,
–podniebieniem smak ten słodki,
–widzieć błogość w twoich oczach
–aż zostanie senny dotyk.
–Później uśmiech podarować
–wtulić tobie się w ramiona
–serce chwilą tą radować,
–usnąć tak uszczęśliwiona.
–I śnić o czym grają świerszcze,
–czemu wiatr na wydmach huczy,
–czemu słodkie są tak deszcze,
–gdzie się burza z wichrem włóczy.
–Taką nagą ze snu zbudzić
–wciąż pieszczona twym oddechem
–zerwać kwiat pachnącej róży
–i przeciągnąć się z uśmiechem.