pchnięte stanowczo, prawą ręką dziecka,
z wrzaskiem nieludzkim i nieopisanym
zaklną raz jeszcze.
Z betonów wyjrzą łąki, polne drogi,
domy co solą w chciwych tkwiły oczach,
zaklęty w czasie zapomniany słowik
i listonosze
Nikt bajkowości więcej nie zakryje,
w imię postępu, poszerzonej szosy,
przybędzie uśmiech do twarzy niczyjej
z kropelką rosy.
Na wydmach będzie wiatr swawolny hulał,
ścieżki zaproszą, wciąż nieudeptane,
powietrze mgławym zamigoce tiulem
maleńkim żalem.