co rusz czerwonymi błyskają ślepiami,
zapach jest od nich tak bardzo niemiły
że nawet kroku nie postąpisz dalej.
Raz niby szepcą, to znowu chichoczą,
już zaczynają swój chocholi taniec,
włażą do sieci i w niej się szamocą,
ludzką obecność całkiem mając za nic.
Rozzuchwalone stają za plecami,
szpetni aktorzy dobrego spektaklu
i zastygają z dźwiękiem dobrze znanym
gdy przełącznikiem wreszcie włączam światło.