zapatrzona na gniazda słowicze,
dygotała, zziębnięta usnęła,
zakrywając zdumione oblicze.
Śniła chwilę, lecz o czym nikt nie wie,
ktoś modlitwę przez okno wyszeptał,
wiersz zgubiony przeprawiał się brzegiem,
a jelonek zgłodniały podreptał.
Kiedy wstała stroskana i słaba,
to westchnęła raz jeden cichutko,
wtedy zewsząd tak wyjrzały trawy
jakby ktoś im coś szeptał do ucha.
A z rękawów motyle i muchy,
coraz tłoczniej i takie szczęśliwe,
kret się w wodzie szumiącej zasłuchał,
i popędził pomiędzy igliwia.
Gdy szła łąką to mokra sukienka
do jej łona i piersi przylgnęła,
wyglądała jak piękna panienka,
odwróciła się i uśmiechnęła.