ciepły, ułudny przyjazny ognik,
mróz twe drobniutkie uścisnął dłonie,
bose nożyny i wątłe ciałko.
Muślin się kłaniał, sztukmistrz figlarny,
wejść się wzbraniałaś, nikt nie zapraszał,
puszczyk zbudzony panią przestraszył,
noc przystanęła smutna i czarna.
Lecz jeszcze wieczór, przetarłaś oczy,
przez szpary w oknie pachniały gęsi,
i śmiech dochodził beztroski, wdzięczny,
spod sinych palców płomyk wyskoczył.
Na chruście usiadł, gwiazdy pokazał,
tańczył zabawnie, szeptał i znikał.
głośno furkotał to zaraz milknął,
zdawał się królem, zmieniał się w błazna.
Odszedł bez słowa, niby zraniony,
przywiódł babciną kochaną postać,
w nią się wtuliłaś z uśmiechem słodkim,
chłodna i piękna, jakże stęskniona.