Wtuleni tak, słyszeli wdzięczny śmiech młodych gwiazd, różowo fioletowe światło kwazarów było tętniącym życiem miliardów istnień, rzęsy Małgosi powoli okrywał sen. Po raz pierwszy usnęła na stojąco, Andiro nawet się nie poruszył tak im było dobrze, bardzo dobrze. Powoli robiło się coraz ciemniej, w tej części świata trwała nieprzebrana cisza a mrok budził noc gęstą i powłóczystą. Gdyby teraz Andiro z Małgosią nie spali nie widzieli by nic prócz siebie i nie słyszeli nic prócz własnych oddechów, a rzeźbiarz który miałby zaszczyt temu się przyglądać mógłby stworzyć wiekopomne dzieło.Teraz mijali Alleany,ogromne ilości błękitnej i niebieskiej wody zawieszone w przestrzeni, to właśnie jej migotanie zbudziło Małgosię, była kiedyś nad morzem, oceanu nie widziała nigdy chyba że w telewizji lub na zdjęciach. Widok Alleanów był dla Małgosi widokiem niesamowitym, z kolei fizyka nie była nigdy jej mocną stroną w głębi serca szukała innego podejścia do świata, nie chcąc by na wyżyny wynoszono to co wprawdzie było ważne ale jakże dalekie od prawd
których doświadczała. Cząstkę jej zawsze nosiła w sobie na przekór bezdusznej logice którą jej i innym wpajano. Patrzyła na falujące i szumiące Alleany. Darem otrzymanym od mgławicy widziała wiele stworzeń zamieszkujących w nich, nie było tam czegoś takiego jak łańcuch pokarmowy wszystkie istoty żyły tam w harmonii,
inteligencja czy rozmiar jednego nie niosły szkody ani zguby drugiemu.–Andiro to jest piękne i niezwykłe, mówiąc to podała mu ręce by wstał.
Na chwilę spojrzeli sobie prosto w oczy, oczy Andira z zielonych stały się brązowe z fioletowymi źrenicami. Andiro wstawał muskając włosami i twarzą nagie ciało Małgosi.– To Alleany Małgosiu dla mnie jak i dla ciebie też są piękne. Czasami tu przybywałem, patrzyłem w nie i patrzyłem a potem pływałem między płetwalami, syrenami, syleamami, delfinami, sardynkami. –Tak? –Tak.– A Syleamy to te istoty tak podobne do ludzi? –Tak kiedyś niektóre z nich żyły też na ziemi, były syrenami, niektóre rusałkami. –Jak więc tutaj się pojawiły?– Te które już nie były na ziemi swobodne i szczęśliwe obudziły się tutaj ale stworzenia które tu żyją są z różnych miejsc świata, z różnych światów.– A Syrenka Warszawska? –Jest w Alleanie nad Warszawą czasami w ogromne nocne ulewy
rzuca się w dół i w strugach wody przybywa do Wisły, zostaje w niej do pierwszego oberwania chmury i wtedy wraca do swojego Alleanu. –Tak?
–Tak.
Alleany
jakie cudne, ciepłem tchnące
ukochany.
Toń błękitna,
gwar, czy słyszysz? Jak ja teraz?
i gdy milknie.
Pod gwiazdami
i w nicości zawieszone,
zasłuchane.
Spoglądają
zewsząd na nas, mój Andiro,
odpływają.
Więc już lećmy,
noc się jawi, cicha taka
i bezwietrzna.
–Andiro – mhm? –Dziękuję ci za tą wędrówkę po wszechświecie, niegdyś patrząc w niebo z ziemi widziałam gwiazdy, planety wiedziałam że istnieje gdzieś życie ale jakże mogłabym przypuszczać jak wiele istnień, bliskich jest mojemu sercu. –Ja patrząc we wszechświat Małgosiu widziałem ciebie, –a czy niebo, czy ono Andiro... czy wiesz gdzie ono jest? –Tak wiem. Moi rodzice po wypadku czy oni tam są? –Tak Małgosia, są.
–Płaczesz? –Tak ze szczęścia, chciałabym ich kiedyś zobaczyć. –Nieba Małgosiu nie możesz jeszcze zobaczyć ale z czasem nawet i je ujrzysz. –Bardzo chciałabym. –W swojej postaci jeszcze nie możesz ale w swojej czystości tak. –Tym kimże jesteś prócz tej którą się oglądasz.–Ach Andiro więc i niech tak będzie. –Czy to Pleja pod nami Andiro? –Tak Gosia to Pleja. –Ojejku ubiorę się. –Dobrze. Obłok wylądował w ukwieconej dolinie, gdy Małgosia z Andirem rozbawieni z niego zbiegli,wzniósł się lekko falując po czym zniknął im z oczu. Woń fiołków zdawała się narastać jakby same kwiaty cieszyły się z ich obecności, szli boso, czytając sobie w myślach i co jakiś czas się uśmiechając do siebie. Dolina miała swój wąwóz, przez jego środek przechodziła kamienna droga a po bokach rosły maliny, porzeczki i dzika róża która teraz zdawała się wskazywać im drogę. Małgosia pociągnęła Andira za sobą, teraz wąwóz był pod nimi. Błękitny staw jawił się coraz wyraźniej.Małgosia spojrzała zalotnie na Andira, na co on się uśmiechnął, spojrzeli na siebie w tej samej chwili by już w następnej biec do brzegu, tak jak stali tak wskoczyli do wody i jak wtedy ułożyli się na plecach, rozbawieni, roześmiani,
turlali się po błękitnych falach, znów byli nadzy.
Kochajmy się, Andiro nie z myśli a zoczu wyczytał, pragnienie Małgosi jego było takie samo.
Twoje palce, ach Andiro,
delikatne i tak śmiałe,
nie kończ się cudowna chwilo,
tańcz rozkosznie moje ciało.
Pod wargami, pod językiem,
bezgranicznej w nas miłości,
rąk kochanych twym dotykiem,
oceanem namiętności.
Ubierali się a okoliczne ptaki kąpały się w wodzie, były ich dziesiątki, jedne chlapały się tuż nad powierzchnią a inne nurkowały, nieznacznie zmieniały swoje ułożenie i wyłaniały kilka, kilkanaście metrów dalej, beżowa suknia która od dawna była jedynym strojem Małgosi podobnie jak galanteon Andira wyglądały jakby niedawno uszył je bardzo zdolny i pracowity krawiec.
W zagłębieniu sukni cały czas znajdował się piękny błękitno-biały malachit. Małgosia go delikatnie postawiła na Plei a on przetoczył się kilka metrów do przodu zrobił półkole w lewą stronę i wrócił prawie tą samą drogą. –Wspaniały jest powiedziała chowając go między fałdy.
Patrzyła teraz na przelatujące dzieci, było ich troje
dwóch chłopców i dziewczynka.Przysiadły prawie w tej samej chwili patrzyły się teraz na nich i choć na ziemi być może Małgosia czuła by się trochę onieśmielona to tu była swobodna. Naraz dziewczynka się wzbiła, przeleciała kawałek i usiadła na pobliskim wzgórzu, Andiro i Małgosia odprowadzili ją wzrokiem po czym, poszli w kierunku domu, na rosochatej sośnie czyżyk coś z przekonaniem opowiadał swojej narzeczonej.
–Ładna z nich para Małgosia odwróciła się do Andira i uśmiechnęła, tak bardzo.Byli przed domem, z ogródka rozchodził się zapach róż zmieszany z zapachem lilii, gdyby szli teraz ścieżką na wschód od domu to z gęsto usianych kwiatów po jej obu stronach najbardziej czuć by było zapach cynii mniej bratków i goździków. Już mieli otwierać drzwi gdy przed nimi osiadła ta dziewczynka która im się przyglądała w ręku trzymała pełny koszyk poziomek. Uniosła się lekko nad Pleję by być mniejwięcej na wysokości głowy Małgosi po czym wyciągnęła obydwie ręce wręczając jej podarek. –Dziękuję, to dla nas... wzięła i spojrzeli na duże i soczyste poziomki, mniejsze również wyglądały bardzo apetycznie.
Kiedy Małgosia uniosła głowę znad koszyka dziewczynka uśmiechnęła się lekko i odleciała.
–Jaka miła, –tak to Selai.
Andiro otworzył drzwi, Małgosia przez chwilę przypomniała sobie rodzinny dom na wsi i dźwięk skrzypiących zawiasów a może to całe drzwi skrzypiały, nie była tego pewna. –O domu myślisz... tak, uśmiechnęła się ocierając malutką łzę. Usiedli na sofie. –Więc niektórzy Plejadianie jedzą? Małgosia wskazała na koszyczek poziomek. –Tak Selai bardzo lubi poziomki i truskawki, jagody, borówki. –A czy spróbowałbyś Andiro chociaż jednej... –nigdy nie jadłem,– a czujesz jak pachną? –Nie nie czuję ale bym chciał. –To tak jak ze snami, pamiętasz?
Kiwnął głową i wyciągnął ręce do Małgosi, czuła narastające ciepło i słyszała niewyraźnie myśli Andira, trwali tak złączeni gonetę czyli czas jednej godziny swobodnie przechodzącej w tysiąclecia
i idący dalej. W pewnym momencie poczuła silny podmuch, gdyby nie dłonie Andira z pewnością wzniosła by się w górę i uderzyła o ścianę. Andiro puścił ręce Małgosi objął ją i pocałował. –Dziękuję.Powiedział to tak cicho że ledwo dosłyszała.–Pięknie pachną... –czujesz?... –Tak, jedzmy, patrzyła szczęśliwa i rozbawiona jak Andiro zjada pierwszą poziomkę, przypomniała jej się jedna z piosenek nieistniejącego już zespołu Dystans śpiewanej przez Renatę Dąbkowską: Wspaniale jest wiedzieć, podczas gdy już ją cicho śpiewała, od strony fioletowej części pokoju rozbrzmiały pierwsze jej takty, dawno niesłyszany głos wokalistki aż wreszcie refren, wspaniały refren.Kiedy piosenka się skończyła Małgosia pytająco spojrzała na Andira. –To lamauny, czasami wydostają się z Plei i zmierzają ku górze Dar, przybyły za mną. Małgosia podeszła bliżej, w większości były to tysiące fioletowych drobinek zawieszonych w powietrzu, mniejsza część była różowa a najmniej było zielonych i beżowych.
–Lamauny, powtórzyła a wyglądała jak pianistka stojąca nad swoim ulubionym instrumentem, odwróciła się i podeszła do siedzącego Andira, –chodź, podała mu rękę pokażesz mi ogródek? Andiro wstał, nie wypuszczając ręki Małgosi –mhm. Wąska ścieżka schodziła w dół na około 35 metrów a po jej obu stronach rosło mnóstwo cynii róznego koloru, najwięcej chyba było beżowych i żółtofioletowych, gdzieniegdzie rosły bratki i goździki, odwróciła się do Andira, –wiesz w moim rodzinnym domu w Pliszczynie babcia takie sadziła. –A to drzewo na prawo? –To lengroda, a za nią maliny? –Mhm, na lewo Małgosia porzeczki czarne i czerwone i węgierki, wszystkie owocują chcesz zobaczyć? Małgosia wzniosła się i okrążyła sad z ogródkiem po czym osiadła obok Andira, –zawsze? –Tak, w jednej ręce miała lengrody, w drugiej węgierki. Wschodzące księżyce błyskały na nich złotymi promykami a włosy Małgosi falowały bez wiatru, –chodźmy Andiro, drewniane drzwi otworzyły się ze skrzypieniem a Małgosia poczuła się senna, położyła lengrody i węgierki na stole i poszła rozścielić łóżko, uczyniła zapraszający gest do Andira, senna pociągnęła go a chwilę później już spała. Andiro rozmyślał patrząc na nią a ona śniła o ziemi, o rodzinie. Tak jak za pierwszym razem nie spał tej nocy w ogóle tylko oparty na prawym boku patrzył na nią aż kolejne księżyce zaczęły znikać w poświacie jaśniejącego Aldebarana.
–Andiro...Byłam taka śpiąca. Małgosia przeciągnęła się westchnąwszy głośno, czemu on przyglądał się z lekkim rozbawieniem. Teraz Małgosia czytała myśli Andira, –o ty...podbiegła i przewróciła go na sofę, potarmosiła go trochę, pocałowała i wypuściła. –Małgosiu, –mhm –pamiętasz jak rozmawialiśmy o niebie, czy chciałabyś je zobaczyć? –Tak przecież wiesz,– to chodźmy,– gdzie? Małgosia nie chciała teraz czytać w myślach Andira. Między brzozy a leszczynę. Po krótkim spacerze na łące otoczonej białym kręgiem dostrzegli dwie brzozy i lekko wysuniętą leszczynę, rosły też jakieś kwiaty ale jak się nazywały Małgosia nie wiedziała. Stanęli pośrodku drzew naprzeciw siebie Andiro wyciągnął ręce i usiadł, obrócił je ukazując ich wewnętrzną stronę, wyglądał trochę jak przedziwny żebrak Małgosia zaś jakby przystanęła nad nim i zastanawiała się cóż więcej ofiarować prócz kilku monet. Za chwilę ona również usiadła,
kładąc dłonie na dłoniach Andira. –Małgosiu pomyśl teraz że chcesz być cząstką i całością
nagą i mokrą, ufną ciepłemu wiatrowi. Prawie że w tej samej chwili opadły ubrania z Andira i z Małgosi
-Pomyśl teraz - jak promienie
-głaskać chcę tych drzew korony
-wtopić się na chwilę w zieleń,
-być strumykiem roztańczonym.
-Ach Andiro czuję dreszcze
-i nie widzę siebie wcale
-spływam z wiatrem, jeszcze, jeszcze
-ty nim jesteś, lećmy dalej.
-Teraz jestem kroplą rosy,
-czuję ciepło twoich dłoni,
-nagą w górę mnie unosisz
-w aromacie cudnych woni.
-Ponad nami widzę niebo
-gdzie bezbrzeżna miłość płynie
-która nie zna żadnych granic,
-która nigdy nie przemija.
-Jakże ziemi jest daleko,
-a jak blisko ono Plei
-czuję radość rwącą rzeką
-widzę tam Aniołów w bieli.
-Przez ten błękit cudny taki,
-promieniste lśniące serce
-widzę tam zwierzęta, ptaki
-i dziewczęta uśmiechnięte.
-Kwieciem łąki są usłane,
-tak przepięknym, tak nieznanym
-i podobnym jak na ziemi,
spójrz tam idą zakochani.
-Czuję dotyk ciepłej dłoni,
-ach to przecież ty Andiro,
-zobacz patrzą na nas oni,
-uśmiechnęli się, jak miło.
-Mgła powoli ich okryła,
-jeszcze do nas pomachali,
-jeszcze w niebo bym patrzyła,
-ale już go nie widziałam.
-Jestem nagą kroplą rosy
-a ty wiatrem ciepłym błogim
-poprzez gwiazdy mnie unosisz
-ziemię chcę odwiedzić z tobą.
-Nieś Andiro, nieś mnie proszę
-tam gdzie świeci pierwsze słońce,
-uczyń znowu mnie kobietą
na zielonej, wonnej łące.