jako balsamem przeróżnym się kładą,
któż nie zatonąłby w oczu błękicie
a któż ten błękit przecudny odgadnął.
I słuchał ptactwa świergotu jak wróżby
a blade lica rumieńce by skryły
z cichym westchnieniem dłoń, palce usłużne
gdzie wdzięk niewieści by śmiało błądziły.
I by sukienka jak płochliwa sarna,
niknęła z oczu, na bok uskakując,
tak bardzo rześka o ile poranna,
nagość cnotliwą w pięknie ukazując.
I już by zaraz co innego czynił,
całując przy tym usta rozchylone,
to dla was panny wiersz mi ten popłynął,
jeszcze wilgotny, jeszcze roztańczony.