nakleja plastry na obolałe ciało
zbieram popioły łatam swoje dziury
aby na powrót stać się litą skałą
lecz gdy z wieczora cienie stoją rzędem
by znowu walczyć o królestwo nocy
ponownie prochy sypię do szkatułek
aby z pochodnią przez zakręty kroczyć
jak niegdyś feniks rodzę się wraz z rankiem
by później umrzeć zrzucić piór płomienie
spopielić ciało grzebać je z umysłem
oddając blade umartwione tchnienie