w sukniach białawych, bosymi stopami,
słyszałem wszystkie, głośno świergotały
i odfrunęły w mgły niezapoznane.
Patrzyłem w taflę czystego jeziora,
srebrem i złotem naraz się mieniło,
okryłem lekko wspomnieniem wieczora,
bukietem kwiatów i czarowną chwilą.
A nieopodal z bagna ktoś wychodził,
w czarnym cylindrze z laską i we fraku,
bodaj odwrócił się do mnie, ukłonił,
zniknął w ruinach ogromnego zamku.
A potem szpaki pola w krąg obsiadły,
kawalerowie biegli roześmiani,
psotą to było? Tego nie odgadłem,
wzlecieli cicho w błękitny ornament.