i w mgłę miłosną przemieniają,
niesioną chwilą, dobrym wiatrem,
z wdziękiem i cicho opadają.
Ach ile prawd tam i złud nagich,
jeszcze drzemiących, otulonych
i jakże pięknych chociaż bladych,
w nieziemską słodycz przystrojonych.
Wstają bez wstydu a z uśmiechem,
czy choćby lekkim zapatrzeniem
i jedną wiodę już oddechem,
i słyszę ciche jej westchnienie.
Ręce zarzuca na ramiona,
i patrzy w oczy i z oddaniem,
dotykiem moim ośmielona
zanurza obie pod ubranie.
I wtem wiatr wieje, mgła odpływa,
złudy się wolno rozmywają,
ta jedna mocno tuli, trzyma,
ta jedna złuda, pozostaje.