od pierwszych trzech.– A ty Andiro napisałeś kiedyś jakiś wiersz? –Tak, kilka –i gdzie teraz są? –Są w grotach plejadjadiańskich. –Ładne? –Mhm.
–Ciepło mi w twoich dłoniach lecz zaczynam tęsknić do swojej postaci a chyba jeszcze bardziej za ziemią, słońcem, ziemskim księżycem i gwiazdami. –Wiem Małgosia, lecimy na ziemię, jesteśmy już blisko, bardzo blisko, w następnej chwili było widać jak kropla rosy spływała po źdźble trawy i ukazuje się piękna kobieta, obok niej stał już Andiro.
– Usiedliśmy spójrz Małgosiu,
– jesteś cała w swoim pięknie,
– patrzę w twe błękitne oczy,
– słyszę bicie twego serca.
Ach Andiro, ach kochanie
już stopami traw dotykam,
tu na ziemi ukochanej,
i z tęsknotą i z zachwytem.
–Jesteśmy nad Piasecznem? –tak Andiro? Andiro tylko się uśmiechnął po czym przykucnął i wyciągnął przed siebie ręce ukazując wewnętrzną stronę dłoni, znów wyglądał jakby o coś prosił, wtedy na chwilę powietrze stało się tak gęste że Małgosia zdziwiona przystanęła a Andiro wstawał z galanteonem i suknią, uśmiechnęła się i gestem dała znak że na razie nie chce się ubierać, patrzyła na wyłaniający się księżyc zza szarej chmury był w pełni, piękny ciemnożółty prawie różowy, dookoła tańczyły gwiazdy czyniąc chwilę niezwykłą i majestatyczną Andiro objął Małgosię.
Patrzę w górę – księżyc w pełni
znów przechadza się po niebie,
jakże teraz jest przyjemnie
gdy tak tulisz mnie do siebie.
Małgosia wpatrywała się w księżyc i gwiazdy wodząc oczyma towarzyszyła mu w wędrówce tak długo aż zaspokoiła tęsknotę.
Wsparta na ramieniu Andira uśmiechała się do niego co chwilę, myślą zachęciła go do zrzucenia galanteonu prawie że w tym samym momencie galanteon opadł a Małgosia i Andiro wzbili się lekko nad ziemię po czym z pluskiem złączyli się z chłodną taflą wody.
–Och jak czule we mnie wpływasz
–i wypełniasz aż do końca,
–jaka jestem tu szczęśliwa,
–tak chcę z tobą czekać słońca.
–Dać rozkoszy ci ustami,
–błękit nicy księżycowej
–i nagimi pragnieniami
–spijać roztańczone słowa.
–Tak jak teraz – ach mój słodki,
–ani kropli nie uronię,
–ten cudowny smak i dotyk
–kiedy w ustach moich płoniesz.
Tym razem ani Małgosia ani Andiro nie czuli nawet śladu senności, jak niegdyś błękitny staw tak teraz jezioro Piaseczno unosiło ich
bez najmniejszego wysiłku. Zataczali koła, wtuleni w siebie. Gwiazdki asystujące księżycowi zaczęły gdzieś znikać mrugając na pożegnanie, On sam nie wydawał się tym zbytnio urażony, sam z każdą chwilą robił się coraz bledszy aż prawie niezauważony skrył się za szarobłękitną chmurą.Małgosia z Andirem wybiegli z jeziora, ona narzucając na siebie suknię, on swój odwieczny galanteon, za półkolem z drzew porastającym okolice jeziora, nad łąką zaczęło ukazywać się Słońce.Małgosi kilka łez spłynęło po policzkach, Andiro też wydawał się być wzruszonym, Małgosia patrzyła widząc jak się wyłania, teraz widziała je całe, na chwilę jakby przystanęło w swej wędrówce, jeszcze słabymi promykami dotykając twarzy Małgosi i Andira.
–Popatrz gwiazdy już odchodzą,
–księżyc się przegląda w wodzie,
–zaraz w krąg się dzień narodzi
–słońce spójrz to słońce wschodzi.
–Dawno ciebie nie widziałam
–a czasami tak tęskniłam
–sercem zawsze cię kochałam,
–nocą zaś o tobie śniłam.
–Po tym samym chodzisz niebie
–które widzieć znów tak miło,
–moje oczy patrzą szczęściem
–wytęsknioną w gwiazdach chwilą.
Zdawało się słyszeć jej każdą myśl i wypowiadane szeptem słowa, lśniło nadając blask liściom drzew i krzewów, trawom. Ten który patrzyłby teraz razem z nimi powiedziałby że znów się zatrzymało hojnie obdarowując promieniami Małgosię i Andira. Z wolna uniosło się w swej odwiecznej wędrówce, w tej chwili Małgosi z zagłębienia wypadł jej błękitno-biały malachit patrząc tyle w słońce przez kila sekund nie mogła go dostrzec, dopiero gdy oczy zaczęły odzyskiwać swoją zdolność widzenia, dostrzegła go. Zaczął się toczyć pod nieodległe pagórki, poruszał się bardzo szybko, tak szybko że chwilami Małgosia podlatywała, wiedziała że gdzieś ją prowadzi ale nie wiedziała gdzie.Coraz wyraźniej słyszała szemrzący strumyk o którego istnieniu nawet nie wiedziała. Na mniej więcej dwa metry od strumyka malachit przystanął, Małgosia go teraz bez trudu wyprzedziła, bosa weszła w strumyk, pochyliła się gładząc i zanurzając ręce w szaroniebieskiej wodzie, wyprostowała się po czym zaraz przykucnęła, ten który patrzyłby teraz na nią z drugiej strony powiedziałby że prócz odgłosu jaki niesie wartki strumyk słyszy szept a widząc ruch warg wyraźniej odczuwałby jego melodyjność niknącą w miarowym poszumie. Wyprostowała się a oczy znów zwróciła ku słońcu, teraz przypomniała sobie o błękitno-białym malachicie, stał prawie w tym samym miejscu w którym się zatrzymał, choć jeszcze widziała go trochę rozmazanego. Gdy Małgosia wychodziła z wody, poruszył się a przy jej drugim kroku minęli się i znów kamień przystanął a ona się odwróciła i przykucnęła.
Po chwili wyciągnęła ręce, malachit zawrócił i wskoczył jej w dłonie.–Chcesz mi coś powiedzieć? bez daru Mgławicy nie rozumiała, patrzyła na niego z tym samym zachwytem który miała w oczach gdy pierwszy raz go zobaczyła na Górze Dar. Wiedziała już co chce. –Chcesz tu zostać, Poruszył się w jej rękach łaskocząc lekko, zacisnęła obie dłonie na kamyku a między jej palce upadła niewielka łza która skapnęła na błękitno-biały malachit. Rozwarła palce, znów się poruszył lekko ją łaskocząc, tym razem się uśmiechnęła, po czym wyciągnęła dłonie tak daleko jak mogła i zniżyła że były około dwudziestu centymetrów nad ziemią. Malachit stoczył się z dłoni Małgosi
i wtoczył się do strumyka, przestąpiła dwa kroki i widziała go na dnie z innymi kamieniami. Wiedziała że jest mu dobrze, patrzyła jeszcze jakąś nieodgadnioną chwilę nim się odwróciła. Wtedy zobaczyła Andira.
–Został, –wiem. Szli powoli przed nimi malowała się plaża jeziora Piaseczno gdzieniegdzie można było dostrzec jakiegoś plażowicza, czy plażowiczkę albo bawiące się dzieci. Wprawiając niektórych w zdziwienie weszli w swoich strojach do jeziora, szli aż dno było zbyt daleko by iść nadal, wtedy unieśli się i położyli na plecach nieopodal dało się słyszeć czyjś krzyk zdumienia, usnęli niezauważeni przez nikogo więcej.