odganiam pustkę niczym szaman
choć taniec bez magicznych bębnów
dziś nie posiada swoich właściwości
nad ranem ogarnia mnie trwoga
zaciska zimne dłonie na gardle
słońce przestało mrugać zza zasłony
puka wiatr w pękniętą szybę
zanoszę wota na swój blady ołtarz
by przebłagać mądrość starożytnych
lecz spotykam ciągle Sokratesa
z przepaloną lampą na rogach uliczek
nie bronię się przez niebytem
w kilku miejscach wyryłem inicjały
dopóki nowa farba nie przykryje bruzdy
będę tam i tu do którejś zimy