Kiedy ostatnio ciebie widziałam,
tęczo przepiękna,
...dawno, lecz przecież nie zapomniałam
i wciąż pamiętam.
Na Plei inna, tu taka sama,
jak gdyby siostry,
a obie barwne i obie cudne,
obie radosne.
I tak jak niegdyś, tak samo dzisiaj,
patrzę z zachwytem
i tylko wiatru szum lekki słyszę
i zaraz milknie.
Od strony lasu pojawiło się kilku młodych ludzi przepłoszonych deszczem oraz mężczyzna w średnim wieku i nobliwa staruszka. Małgosia i Andiro przenieśli wzrok z nieba na siebie, Andiro objął dwoma rękami Małgosię, ona wygięła sie do tyłu i roześmiała, po czym przylgnęła do niego mocno sama nie wiedząc czemu się rumieni. Andiro pocałował ją w usta, oba policzki i w szyję z dwóch stron, odwzajemniła pocałunki jednym w usta a gdy cofnęła głowę zobaczyła pojedyncze osoby przypatrujące się im i jakąś parę. Uśmiechnęła się lekko na co jakaś dziewczyna i starsza pani odpowiedziały również uśmiechem. Małgosia delikatnie wysunęła się z objęć Andira jednakże nie wypuszczając jego lewej ręki, – chodźmy do Pliszczyna chcę zobaczyć swój rodzinny dom, nie byłam tam od dzieciństwa. –To chodźmy, spojrzeli jeszcze raz na plażę i poszli w kierunku lasu, grupka turystów biwakująca przy samochodzie z kocem i różnymi pysznościami rozłożonymi na jego masce mogłaby zaręczyć że para przechodząca koło nich rozmyła się jakby nie była rzeczywista a tylko mgielną iluzją ale ponieważ byli ludźmi wykształconymi, mocno stąpającymi po ziemi w krótkim czasie znaleźli aż kilka logicznych wytłumaczeń owego zdarzenia. Tymczasem Małgosia z Andirem szli już wiejską szosą w Pliszczynie, mijali sklep który sprzedawczyni akurat teraz zamykała. Domy koło których przechodzili były inne niz te które pamiętała ale jej był w głębi wsi dalej od szosy, skręcili w polną drogę a potem przeszli nią z jakieś 150 metrów i tu wszystko wyglądało jakby zatrzymało się w czasie, stodoły i trzy mijane domy były te same, jej był czwarty i wyłaniał się zza poprzedniego. Małgosia pchnęła starą furtkę zrobioną przez jej dziadka z gałęzi różnych drzew, ta rzewnie zaskrzypiała. Dom wyglądał tak jak go zapamiętała.
Rodzinny dom, grusze i śliwy,
ten widok cieszy mnie i roztkliwia
a jabłoń..., wbiegnę,i żwawo usiądę
i słońce w liściach znów będę oglądać.
Tam dawna stajnia, dzisiaj drewutnia,
na wietrze ileż wiatr wzorów utkał
a klucz?... to zawsze był w zagłębieniu,
czy drzwi otworzę bez serca drżenia?
Ach niemożliwe, znów łzę uronię,
wśród dawnych przestróg,
wśród dawnych wspomnień,
chodźmy Andiro, to dom tak pachnie,
dzisiejszej nocy chyba nie zasnę.
W zagłębieniu krokwi Małgosia szukała klucza, chociaż wydawało to się prawie niemożliwe to jednak tam był. Pchnęła drzwi które nie tyle były bardzo starannie zrobione, co z dobrymi myślami. Tak teraz wiedziała to na pewno poprzez dar mgławicy, nie chciała z niego korzystać by znać każdy szczegół. Drzwi cichutko zaskrzypiały i najpierw ukazała się niezbyt obszerna sień i w tej samej chwili Małgosia poczuła zapach domu, którego nie czuła tak dawno, jeszcze w sieni odwróciła się do Andira ocierając łzę: – Chodź. Kuchnia pachniała, pachniał też każdy pokój oddzielony od siebie drzwiami, jednak choć pachniały podobnie do siebie to jednak trochę inaczej. – Małgosia? Usłyszeli za sobą, odwrócili sie prawie w tej samej chwili, – Małgosia Bożodrzewska? – Pani Leokadia..., podeszła i wtuliła się w starszą kobietę, pokój w którym teraz byli był raczej niewielki ale to tu trzymała lalki, kilka gier, pluszowe zabawki, skakankę i ulubione sukienki.– Wiedziałam że kiedyś przyjedziesz ale że z kawalerem to jakoś nie pomyślałam .Pani Leokadia włączyła światło, – ciemno zaczyna się robić ale lato ładne, bardzo ładne.–Twoja babcia Eugenia, chciała abym kiedyś zajęła się domem a ja obiecałam... – Dziękuję, dziękuję pani Leokadio że pani to zrobiła, – no inaczej to być nie mogło, obietnica to obietnica, najtrudniej tylko było energetyków przekonać żeby prądu nie odcinali, ale Jędrek, ojciec Irka z którym się często bawiłaś już wtedy tam pracował i jakoś to załatwił. – A wy pewnie zdrożeni jesteście a ja tak gadam i gadam... – Nie, no może trochę ale właściwie to nie, prawda Andiro? – Nic a nic. –A wiecie że Grubscy świniaka niedawno bili i bardzo dobre mięso mam...? – Nie, dziękujemy nie jemy mięsa, – ale grzybki z kartoflami to chyba zjecie, albo kapuśniak, tylko kapuśniak bym musiała odgrzać a grzybki mam gotowe? –To może te grzybki... Pani Leokadia wyszła, Małgosia wiedziała że dom pachnie nadal jednak teraz prawie tego zapachu już nie czuła a właściwie z każdą chwilą czuła go coraz słabiej.Na środku pokoju stał niewielki stół, – tutaj zjemy? –Tylko wiesz co Małgosia, ja nigdy nie jadłem grzybków z kartoflami...roześmiali się. – O widzę że humor wam dopisuje, dobrze, wy młodzi... to mówiąc pani Leokadia rozłożyła półmiski i talerze, – dziękujemy – jedzcie, jedzcie – a pani? – A ja już jadłam, potem przyjdę, obrządek z kurami jeszcze muszę zrobić, lis po wsi chodzi, szpary chociaż może pozatykam zanim ciemno się zrobi. Małgosia wstała zapaliła jeszcze jedną żarówkę, mleczna żarówka 100 watt rozjaśniła pokój. Szybko napełniła talerz Andira i zaraz swój. Andiro na chwilę wyciągnął ręce przed siebie, – ładnie pachnie, – czujesz Andiro? –Tak. Trochę nieporadnie ujął widelec i zaczął jeść.
– Pani Leokadia, Andiro zawsze była bliska naszej rodzinie, to też babcia jednego z moich przyjaciół w dzieciństwie Piotrka Kozakowskiego, mieliśmy kiedyś akwarium w nim rybki, mieliśmy świnki morskie, peruwianki, rozetki i gładkowłose, no i ja jeszcze miałam królika srokacza. – Piotrek nie chciał królików. Małgosia zgasiła górne światło i zapaliła lampkę, jej pomarańczowy klosz pokryty lekko kurzem w połączeniu z wiekową żarówką nadał pokojowi wyraz nieco senny a jednak niesłychanie miły. Andiro jadł powoli, – wiesz Andiro każdy prawie mówi ziemniaki, ja od małego mówię kartofle. Andiro spojrzał rozbawiony na Małgosię, – nie wiem czym się różni ziemniak od kartofla ale są bardzo smaczne, grzybki też, jak się nazywają? – Nie wiem na pewno ale to chyba opieńki i kozaki. Gdy talerze Małgosi i Andira były mniej więcej w połowie pełne zaczęli zamieniać się i kartoflami i grzybkami, Andiro przymierzał się do schwytania grzybka z talerza Małgosi ale to Małgosia pierwsza złapała dorodnego opieńka z talerza Andira. Na pocieszenie dała mu tego którego chciał nabrać na widelec. Andiro wprawdzie grzybka zjadł ale nie wydawał się być całkiem pocieszony, kiedy talerze wydawały się być puste Andiro obydwoma rękami złapał Małgosię, podniósł z krzesła i uniósł nad siebie, zaraz po tym powoli opuszczał aż do momentu aż ich usta się spotkały, jednak tylko muśnięciem, tak miłym dla obojgu że złączyli usta w pocałunku,nogi Małgosi dotknęły podłogi ale w tym momencie stanęła na palcach, Andiro zrozumiał że chce by znów ją podniósł, ujął ją, trzymając poniżej bioder, powoli podnosząc do góry, także przy okazji jej beżową suknię która odsłaniała jej nagie ciało aż do połowy pleców. Małgosia wyciągnęła ręce i mocno wygięła się do tyłu, suknia opadła. Obniżyła się trochę tak by jej talia była na wysokości torsu Andira, galanteon leżał obok.Nogami objęła go wpół lekko ale szybko poruszając biodrami, jednak już po kilku chwilach ruchy te stały się wolniejsze a głębsze. Teraz coraz szybsze, przyjemność zmieniała się w narastającą rozkosz której nie potrzeba alfabetu. Odgięła się do tyłu rękami dotykając podłogi a czując ziemię i patrząc w sufit a widząc niebo. Kochała się z Andirem już tyle razy, wiedziała że to ta chwila i trwać będzie tyle ile pragną, cudownymi niespodziankami.