z początku błękit wraz z bielą przywdziewa
i zapatrzona gdzieś a przenigdy próżna,
unosi, pachnie, karmi i olśniewa.
W burzowych chmurach widziano że płacze,
łzy się w szmaragdy i mgły przemieniały,
wzrastały z wrzawą ciernie oraz chwasty,
lilie i róże schły i upadały.
Wtedy usiadła, wśród grząskiego bagna
bosymi stopy, rąbek sukni brudząc
i uśmiechnięta dno samo znalazła
i na brzeg wyszła lecz kogoś trzymała.
Nieodgadnioną chwilę pochylona,
bezdźwięcznie trwała aż twarzy musnęła
i jakże czule wtuliła w ramiona,
zdawać się mogło - zmęczona usnęła.
A gdy w strumyku nago się kąpała,
ptaki z olszyny spojrzały zdziwione,
kto by przechodził czułby jak pachniała
i powiódł wzrokiem w niebo rozgwieżdżone.