marna miłostka co znika wraz z rankiem
gdy w nocy wciąż kochasz do granic absurdu
by rano zapomnieć tą senną wybrankę
drugie lub trzecie przybliża do ściany
serce jest płaskie jak szara tapeta
samotność zdrapuje tą czerwień do tynku
byś zaczął na dobre ostatni swój etap
rozpada się umysł a ciało marnieje
i nie ma pomocy za drzwiami lekarzy
samotny ma siebie lecz nie chce już dłużej
bo trudno samemu o dwojgu wciąż marzyć
gdy lata przeżyjesz na własnym pustkowiu
błagając o chwile idących ulicą
to ujrzysz dokładnie poczujesz na sobie
jak w smaku są gorzkie i smutek i nicość
samotny też chodzi jak żebrak po domach
i prosi o uśmiech kawałek miłości
lecz taki jest los dla wszystkich samotnych
że nigdy w ich domach już nikt nie zagości