chociaż ją kocha, wielbi i szanuje,
odleci ku gwiazdom patrząc w światów słodycz,
łzę zabłąkaną po drodze scałuje.
Pod mgławicami wiersz odnajdzie lichy,
niby modlitwę dawno zapomnianą,
Anielskie chóry z oddali posłyszy,
pełny otuchy wróci przez noc czarną.
Na morzach będzie muskał szare fale,
poza horyzont, za blaski księżyca,
aż dojrzy wieczór liliowy, upalny
w oczach tęsknotę i swoje odbicie.
Obejmie czule dłonie ukochane,
zwołując uśmiech, niepewny a słodki,
przeciągłą chwilę widzialnym się stanie
dając się ponieść spóźnionym pieszczotom.