coś w drewnie strugać
Aby dzisiaj jak Lizyp
rzeźbić w marmurze
i młotkiem swym
w dłuto stukać
Niewinnie, acz pilnie
nigdy od niechcenia
Rycinom kształt nadaję
kreskami wnikam
w kontur zatracenia
Przy drzeworycie
pocąc się
siły używam
aż rylec się łamie
Kolory z halucynacji
przybliżam
bo piliłem
szałwię
Ekspresję posiada
mój miedzioryt
z białą gołębicą
lecz nadal cisza
bo o tym nie piszą
Moje odlewy z brązu
w pełnej krasie widzisz
Dysharmonię mordu
i ciągle się wstydzisz
Maluję też obrazy
by zabić samotność
Popiersia bez skazy
aż krzyczą o wolność
stoją skąpane
w słońca blasku
A żadna z tych scen
nie żąda poklasku