fb

Czy na pewno chcesz usunąć swoje konto?

Usunąć użytkownika z listy znajomych?

Czy usunąć zaznaczone wiadomości z kosza?

Czy chcesz usunąć ten utwór?

informacje o użytkowniku

DARTANIAN 110

Dołączył:2010-02-19 13:42:10

Miasto:Huta Komarowska

Wiek:52

zainteresowania

Poezja, fotografia, muzyka, kolarstwo, filmy.

kilka słów o mnie

Wcześniej KURKA 110 Teraz DARTANIAN 110 Największa siła w delikatności i wtedy szczęście z radością gości. Rozum nie chodzi z mądrością w parze, rozum za mało, mądrość zaś marzy a na nagrodę ten zasługuje który jej znikąd nie oczekuje. https://www.youtube.com/channel/UCXLnPx96TEvwT-kwzbKIyIQ

statystyki utworu

Średnia ocen: 1

Głosów: 1

Komentarzy: 1

statistics
A A A

1

W Plejadach prozą i wierszem. Od Rozdziału: Andiro do rozdziału: Ziemiautwór dnia

Autor:DARTANIAN 110komentarz Kategoria:Miłosne Dodano:2015-05-22 11:07:07Czytano:675 razy
Głosów: 1
Rozdział I Andiro

Powoli nadchodził wieczór, jakby szczególnie kroki stawiając w pokoju Małgosi, blok
w którym mieszkała jeszcze nigdy aż tak jak dzisiaj nie kontrastował z jej marzeniami,
z pragnieniem miłości tej jednej i prawdziwej.
Płowe włosy spływały poniżej ramion, zdawały się nie mieć końca i niezależny obserwator mógłby odnieść wrażenie że w tej chwili falują, jednak logika z pewnością natychmiast
zatarłaby ten obraz.

W tym momencie Małgosia zobaczyła przepiękny blask świateł wirujący nad blokiem. Błękit był jeszcze piękniejszy niż ten który znała, a róż jeszcze słodszy, inne barwy oplatały ją niewidoczną wstęgą.
Poczuła że się wznosi, nie umiała tego porównać do niczego znanego z wyjątkiem najpiękniejszych snów, ale one zawsze kończyły się za wcześnie. Zdawało jej się że coś się nad nią otwiera a za chwilę już pod nią bezdźwięcznie zamyka.
Czuła wszechogarniającą błogość i miękkość,
i coraz cichsze głosy, jeden najmelodyjniej dźwięczał w jej w uszach. Trwała w półśnie,
planety pojawiały się i znikały jak w kalejdoskopie, przy każdej czuła niewysłowioną potęgę. Usnęła ale wciąż słyszała ten głos pełen spokoju i dobra.

Droga mleczna jaśniała tak jak tylko kilka razy w ciągu całego swojego istnienia. Gwiazdy zdawały się rozstępować i schodziły niby po niewidocznych schodach. Małgosia poczuła uczucie miłego zapadania, tak niezwykłe że się zbudziła. Przed nią stał mężczyzna o ciemno blond włosach, ok 170 cm wzrostu, miał niespotykane zielone oczy i wyraźnie się do niej uśmiechał.
Teraz wyciągnął rękę, Małgosia również odpowiedziała uśmiechem i prawie że w tej samej chwili podała mu swoją dłoń robiąc
tym samym kilka kroków naprzód. Chwilę szli po czymś bliżej nieokreślonym, następnie ich


oczom ukazało się wyjście, wtedy Andiro przestąpił kilka kroków na przód ani na chwilę nie puszczając ręki Małgosi. Obniżył się stając na trawie, podczas gdy ona jedną nogą trwała jeszcze na pokładzie statku kosmicznego, a drugą prawie dotykała
nieznanej sobie planety. Wtedy Andiro podał jej swoją drugą dłoń, a chwilę później stała już na przeciw niego a w jej niebieskich oczach malował się zachwyt.

– Andiro, usłyszała, a sposób w jaki wymawiał swoje imię przyprawiał ją o przyjemne dreszcze na plecach.
– Małgosia, odpowiedziała po kilku sekundach które zdawały się wiecznością. Nad sobą niby na wyciągnięcie ręki widziała ogromne, różowe słońce. Podążali obok siebie mając nad głowami idealnie błękitne niebo. Małgosia mogła patrzeć w nie bez końca.
– To Pleja odezwał się Andiro


– Pleja powtórzyła Małgosia czując coraz wyraźniej dochodzący zapach lilii.–Piękna jest, tu zatoczyła lewą ręką po widnokręgu prawą cały czas trzymając rękę Andira i pytając samą siebie czy dla niego jej dotyk jest tak samo miły jak jego dla niej. Na ziemi patrząc na białe i złociste lilie czuła że przenoszą ją w lepszy świat. Teraz po raz pierwszy nie miała tego uczucia. Uśmiechnęła się do swoich myśli i lekko się speszyła bo zobaczyła że właśnie Andiro na nią patrzy.

Naraz sobie uświadomiła że ten głos który słyszała w półśnie to właśnie był jego głos.
– Lilie to takie niezwykłe kwiaty...
– Każdy kwiat Małgosiu ma w sobie coś niezwykłego, każda lilia, róża, konwalia, orchidea. Każdy polny kwiat.
– Tak. Z wolna ich oczom ukazywała się aleja
prowadząca wśród orchidei, zapach lilii z każdą chwilą stawał się coraz słabszy. Jeszcze kilka kroków i byli pośrodku niej.
Małgosia poczuła nieprzemożną chęć

zatrzymania się. Stojąc już naprzeciw siebie
wsłuchiwali się w dobiegające odgłosy.
Małgosia na policzku poczuła palce Andira, jego dłoń miłą pieszczotą przeszła usta, powoli schodząc po szyi i prawie niezauważalnie przez cienką sukienkę dotykając jej lewą pierś.
Aż przy talii prawa ręka Andira spotkała się z lewą Małgosi a prawa Małgosi z lewą Andira.


Oboje huśtali nimi, to na boki, to w swoje strony. –Przybyłeś na ziemię po mnie.
– Tak po ciebie, piękno emanuje bardzo daleko
w nieskończoność twoje było i jest też i tu na Plei.
Ach tak... nie wiedziałam. Szli mijając pojedyncze wzgórza usiane różami, w dali malował się dom,
brązowy i drewniany Małgosia nie wiedziała dokładnie ile przeszli drogi ale nie czuła nawet drobinki zmęczenia.Słońce zachodziło barwiąc chwilami wszystko na pomarańczowo.
– Uwielbiam drewniane domy,zawsze chciałam w takim mieszkać. –Wiem, Wiesz? –Tak
– Chcesz Małgosia usiąść? – Tak, to znaczy nie,
– przeszliśmy tyle a ja nic a nic nie jestem zmęczona, ani głodna czy spragniona, jeszcze nigdy tak się nie czułam.
– Na Plei Małgosiu nie musisz jeść,chyba że chcesz. Nie,nie chcę, tak jest dobrze, bardzo dobrze. Spojrzała na niego swoimi niebieskimi oczami, w zielonych oczach Andira dostrzegała wszystko... Przez otwarte okna dochodził zapach
róż, pachniały z różną intensywnością raz jakby tylko muskając a raz przyprawiając ją o rumieniec.

A może to była ręka Andira która akurat teraz z taką czułością przeszła po policzku schodząc bez pospiechu coraz niżej aż do talii. Z głębi pokoju dochodziła cudowna muzyka a jakby na wyciągnięcie ręki jaśniały dwa księżyce, obok siebie na srebrno a trzeci trochę niżej już na złoto.

Tańczyli, w trawach grały świerszcze. Teraz czuła miłe pieszczoty,przylgnęła całym ciałem do Andira, beżowa sukienka upadła miękko, była naga. Sofa stawała się coraz miększa a dotyk

Andira coraz śmielszy.Zadrżała gdy zaczął ją wypełniać powoli i do końca, odczuwała
niewysłowioną rozkosz, Drżała czując w sobie płynące ciepło coraz to nową falą, a na ustach pocałunek, wtedy przez chwilę brakło jej tchu.
Była szczęśliwa i z każdą chwilą coraz bardziej wyczerpana, usnęła. Andiro usiadł na poręczy przyłożył dłoń do głowy Małgosi wtedy zobaczył łąkę gdzieniegdzie krople rosy, na niej swoją ukochaną jak biegnie śmiejąc się z pomarańczową różą w ręku i siebie jak biegnie za nią, delikatnie wyjmuje kwiat i rozbiera ją pośród pszenicznych kłosów tam się kochają,

a teraz widzi rzekę, wie że to Wisła, płyną w białej łódce.Nad ich głowami z świergotem wzlatują ptaki a potem lecą z nimi przez całą drogę, czasami dołączają nowe. Andiro usiadł jak najbliżej śpiącej Małgosi i siedział dotąd aż się zbudziła, a było to nad ranem kiedy wielki Aldebaran zaczynał swoją odwieczną wędrówkę. – Andiro... dopiero teraz dostrzegła swoją sukienkę która cały czas leżała tu gdzie się zsunęła
– Zasnęłam...– to nic było wspaniale.– Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam, nie wiedziałam że można tak kochać...Czy wszyscy Plejadjanie... Andiro spuścił nieznacznie wzrok i lekko się uśmiechnął.
– A ty kiedy usnąłeś Andiro? – Nie spałem Małgosiu Plejadjanie nie śpią ale wiem co ci się śniło. – Tak ? – Tak, czytałem twój piękny sen i siebie też w nim zobaczyłem. – Śniła mi się ziemia, pola, łąki, rzeki, ty kochany Andiro... – Sen Małgosiu jest jednym z cudów całego świata, – nie wiedziałam ale tak czułam. – Wiesz

– Bo cudownie jest Andiro
– oba sny westchnieniem złączyć
– biegnąć gdzieś kwiecistą chwilą,
– później miękko po niej stąpać.

– Dostrzec cię na drugim brzegu
– jak wyciągasz do mnie dłonie
– i już nasze złączyć rzeką
– i policzkiem przywrzeć do nich.

– Tak, ja też zbiorę swoje myśli z tamtych traw
i kaczeńców, wtedy będę mógł usnąć.
– Naprawdę?! – Tak.
Małgosia wstała przeszła kilka kroków i nałożyła swoją sukienkę. – Pójdziemy się przejść Andiro?
– Tak gdzie tylko zechcesz, – nie wiem,
– to chodźmy nad błękitny staw.
– Dobrze.


Rozdział II Tęsknota

Szli tą samą drogą a Małgosi się zdawało że kwiaty pachną jeszcze bardziej niż wczoraj, teraz mijali krzewy jałowca i tuje rosnące tu i ówdzie. Co chwilę się zatrzymywali, Małgosia dotykała prawie każdej gałązki. Przypomniał jej się rodzinny dom, rodzice, babcia, dziadek, zabawy z innymi wiejskimi dziećmi i ten straszny wypadek samochodowy z którego tylko ona jedna wyszła żywa, potem nic już nie było takie. Dwa lata w lubelskim domu dziecka, kilka lat u przybranych rodziców którzy chyba nigdy jej nie kochali, liceum ekonomiczne. Wtedy urodziło się ich własne dziecko, poczuła się niepotrzebna w ich domu. Wzięła ze sobą kilka najpotrzebniejszych rzeczy i zamieszkała na drugim końcu Lublina,
na Czechowie, w wynajętym przez siebie mieszkaniu za pieniądze które kiedyś przyniósł jakiś mężczyzna kiedy jeszcze była dzieckiem i mieszkała z przybranymi rodzicami. Upewniwszy się że nikogo z dorosłych nie ma wręczył jej grubą, wypchaną pieniędzmi kopertę i odszedł. Nigdy więcej go nie widziała ale w jego oczach był smutek a może i coś więcej jednak była jeszcze zbyt mała żeby dostrzec poczucie winy. Teraz miała już 24 lata.– Małgosiu hej czemu płaczesz? – Przyłóż rękę Andiro. – Ach, tak wiem. Kilka łez spłynęło po jej twarzy. – Andiro tu jest tak dobrze, tak pięknie ale chciałabym kiedyś odwiedzić swoją kochaną ziemię,– spojrzeć prosto w słońce i radować nim serce a potem ujrzeć księżyc i gwiazdy, – trzymać cię tam za rękę aż do świtu.

– Ująć mgłę w otwarte dłonie,
– a na wydmach szukać wiatru,
– patrzeć gdy ognisko płonie
– i dotykać obu światów.

– Lecz czy mogę mój Andiro?
– Lecz czy mogę mój kochany?
– Ty mnie tutaj zaprosiłeś,
– ja tu z tobą pozostanę.

– Wiem Małgosiu, tęsknisz wielce,
ale ona cicho szlocha,
– zostawiłaś cząstkę serca
– więc jak całym masz mnie kochać.

– Polecimy na ziemię, nie płacz, wtedy na policzku Małgosi błysnęła łza radości i zanim Andiro zdążył ją obetrzeć już jej nie było. Wyszli na niewielką polane staw był już blisko ale akurat zaczął padać deszcz, grube krople wody zaczęły spadać coraz szybciej i z każdą chwilą deszcz się wzmagał przypominając już ulewę i nagle tak jak niespodziewanie zaczął padać tak samo przestał a na niebie ukazała się tęcza ogromna i mieniąca najpiękniejszymi kolorami. Małgosia patrzyła oczarowana w nią bez końca, aż powiedziała – piękna, – tak piękna a popatrz wyżej
– Co to?– A ładna? – Tak zachwycająca ale co to?
– Mgławica, teraz jest daleko ale jak będziesz chciała polecimy do niej kiedyś i zobaczysz jak wygląda z bliska.– Tak? – Tak. No pewnie będę chciała. – Jestem cała przemoczona, chodź Andiro
wracamy kiedy indziej nad błękitny staw pójdziemy teraz się muszę przebrać tylko chyba nie mam w co, – to nic, popatrz że twoja sukienka już nie jest ani mokra, ani pomięta, wygląda jakbyś ją pierwszy raz nałożyła na siebie.
– Rzeczywiście nawet wilgotna nie jest, jakie to niezwykłe. Gdy doszli do domu to tak jak i wtedy nie czuła ani


głodu, ani pragnienia, ani nawet zmęczenia.
– Zostań na chwilkę Małgosia ja pobiegnę by zebrać swoje myśli z tamtych traw i kaczeńców,
pamiętasz? – Tak aby móc śnić. –Tak, jak zbiorę je chociaż kilka to poznam cud snu.– To idź będę czekała, tylko zostaw kilka zażartowała, zostawię na pewno wszystkich nie wezmę bo przestałyby istnieć.– Dobrze.
Andira nie było jakąś chwilę a gdy wrócił
Małgosia wiedziała że zebrał wszystkie potrzebne myśli i że tej nocy może wyśnić swój pierwszy sen. Za oknem huczał wiatr, gwiazdy zapalały się i gasły co chwilę pojawiając się w innym miejscu
aż każda z nich odnajdywała swoje, wtedy wiatr ucichł a Andiro podszedł tak blisko że słyszał jak Małgosi bije serce. Suknia upadła niezauważenie,
byli nadzy, stali w objęciach. – Kocham cię
szepnęła i zawiesiła się Andirowi na szyi czując w
sobie go coraz głębiej. – Ja cię też kocham, zawsze kochałem. Opadli na sofę, czuła wszechogarniające ciepło na które jej ciało odpowiadało drżąc coraz bardziej z rozkoszy. Teraz mocno objęła Andira i przymknęła oczy, potem prawą ręką popchnęła go na bok i ułożyła na plecach chwilę głaskała po włosach. Pragnęła całować go całego tak jak leżał, schodziła coraz niżej prowadzona miłością i zapachem, tam gdzie był najintensywniejszy rozwarła lekko usta na moment przymykając powieki. Intuicyjnie ruchy jej głowy stawały się szybsze i dłuższe.


– Ach Andiro mój ty słodki
– jakże ziemia jest daleko
– namiętności smak i dotyk
– drżącą coraz płynie rzeką

– i westchnienie, mój kochany,
– błogość w twoich cudnych oczach,
– miłosnego wyczerpania,
– w noc tę naszą, w noc uroczą.

Małgosia przesunęła się nieco wyżej i oparła głowę na torsie Andira. – Dziwnie się czuję Gosiu,– to dlatego że... – tak wiem to było wspaniałe... – Wiesz jestem śpiący. W tym momencie Małgosia przestała się bawić ręką Andira zaciskając ją lekko i przywierając do niego całym ciałem. Usnęli. Pod stopami mieli krople rosy, szli po nich nadzy trzymając się za ręce. – Jakie piękne kwiaty Andiro, widzisz? – Chcesz je nazrywać?– Nie, chciałabym tylko powąchać. – Patrzą ku słońcu,gołębie spójrz Andiro białe jak tamte obłoki. Gdzie? – Już poleciały. – Cicho, słyszysz?– Tak słyszę, to szumi strumień – Chciałabym tam pójść, albo nie, zobaczmy go ze wzgórza, tego co się obłoki kołyszą.

– Tamten Małgosiu to jest obłok zakochanych
– ach więc to nasz obłok Andiro, chodźmy bo odleci bez nas. – Wskakuj Gosia. – Och jak miękko, jak mlecznie, – Andiro skacz,– jestem już.
– O to ten strumyk co słyszeliśmy, piękny jest
taki błękitny.


– Spójrz Andiro na te drzewa,
– słońce pieści im korony,
– a tam jakiś ptaszek śpiewa,
– skryty liści jest zasłoną.

– O poleciał, kolorowy,
– pióra srebrzą się i złocą,
– główkę całą ma brązową,
– może wróci jeszcze potem.

– Popatrz Andiro ile jezior jest pod nami,
nigdy tyle nie widziałam, chyba ze czterdzieści,
w prawie wszystkich pływają kaczki i łabędzie.
– I gęsi Małgosiu, o tamte dwie żyły kiedyś na ziemi, dopóki pies ich nie rozszarpał. – To smutne,– tak smutne a nawet tragiczne ale popatrz na nie teraz, nie pamiętają jak zginęły

ale pamiętają każdą dobrą chwilę na ziemi, czasem tylko przystają i patrzą jakby na kogoś czekały.– Nie widzę już ich Andiro a ty?
– Ja też nie, tylko wzgórza i wąwozy.– I gołębie,
jak ich dużo, są wśród nich tamte dwa które widziałam, to te widzisz kochanie? – Mhm.
– Patrz Andiro łąka robi się w tamtym miejscu
coraz bielszą, usiądźmy popatrzmy.
Usiedli a gdy zeszli to obłok na którym siedzieli
wzniósł się ku górze i odleciał z innymi.
– To są Andiro jakby drzwi z mgły, czuję że powinniśmy w nie wejść.

Już przed tobą i Andirem
gęsta, mgielna ściana stała,
naraz jasno tak zalśniła
jakby ona was wołała.

– Podaj rękę mi Małgosiu,
– teraz szybko przebiegniemy
– nim się ona tu rozproszy
– z drugiej strony już będziemy.

I okryła im już dłonie
i okryła ich już całych
i wyjrzeli zza zasłony
między snem a między jawą.



Rozdział III Błękitny staw

Pierwszy zbudził się Andiro a zaraz po nim
Małgosia. Na dworze było różowo a gdzieniegdzie
niebieskawo.–Czy to możliwe Andiro że śniliśmy ten sam sen? –Tak, śpiąc trzymaliśmy się za ręce.
To znaczy że też widziałeś ten strumyk, ptaki, jeziora i gęsi? – Tak Małgosia – kochanie widziałem, te miejsca istnieją naprawdę i wszystkie stworzenia które tam widzieliśmy też.
–Przecież to jest Andiro wspaniałe, to mówiąc łza szczęścia spłynęła jej po policzku. –Czemu płaczesz? –Ach wiem że nadal żyją? –Tak, dopiero teraz spostrzegła że jest naga, z trudem sobie przypomniała kiedy ostatnio była w łazience. Wiedziała że Andiro nie ma łazienki a przy tym zastanawiała się czy nie jest potrzebna, brakowało jej codziennej toalety, tych kilku ruchów aby się ogarnąć. Lubiła też gotować, chociaż kochała zwierzęta to nie stroniła od dań mięsnych, nigdy nie umiała tych dwóch rzeczy w sobie pogodzić i przejść na wegetarianizm. Wstała po swoją cienką, beżową sukienkę, nakładając ją patrzyła na nagiego Andira. Ubierał się ale w co tego nie umiała zgadnąć, ubranie było w kolorze herbaty i trochę przypominało kombinezon ale nie miało w sobie tego chłodu a raczej ciepło i wyglądało nawet trochę sympatycznie.–Chcesz się Małgosia przejść? –Tak pójdźmy nad błękitny staw. Małgosia przez chwilę oparła głowę na ramieniu Andira. –To chodźmy powiedziała. Szli jakąś inną drogą niż ostatnio, gdzieniegdzie stały domy podobne do ich domu, mijali całe rodziny Plejadian, Małgosia robiła powitalne gesty,kilka razy powiedziała dzień dobry jednak nikt jej nie odpowiedział ale każdy do którego się zwracała spojrzał na nią oczyma pełnymi ciepła i mądrości świata,troszkę dalej dostrzegła bawiące się dzieci.

–Nie wstydź się Plejadian Gosiu
–i się nie bój nic ich, wcale,
–nikt nie sprawi ci przykrości,
–nie przysporzy nikt ci żalu.

–Spójrz Andiro teraz proszę,
–oczy figla mi płatają,
–dzieci się nad pleją wznoszą
–o, a teraz znów biegają.

–Pomyśl Gosiu – chcę do góry
–aby ptaków nie przepłoszyć,
–popatrz coraz bliżej chmury,
–już się zaczęliśmy wznosić.

–Ach Andiro tak jak dzieci
–my też latać potrafimy,
–słońce coraz bliżej świeci,
–my lecimy, ach lecimy.


–Andiro cudownie tylko pomyślałam tak i już zaczęłam wzlatywać, a ty ze mną, lećmy przed siebie i nad błękitny staw, o już go chyba widzę. –Tak, siadamy. Ale ja nie umiem pływać.
–Nie bój się, zrzuć sukienkę, ja też zdejmę swój galanteon. Powoli na nieznane Małgosi zarośla opadały ich ubrania w tym samym czasie dotknęły ich co oni wody. Woda była przejrzysta i miękka
a jednocześnie idealnie błękitna. Małgosia chciała pływać i ku swojemu zdziwieniu i radości spostrzegła że właśnie to robi. Andiro pływam,
zobacz pływam, a zawsze bałam się spróbować,
wszystkie dzieci na wsi od dawna już umiały pływać tylko ja jedna nie. Więc gońmy Gosiu tą falę ale pozwólmy jej uciec, zobaczymy gdzie nas doprowadzi. Mhm.

–Teraz dotknij mojej dłoni
–a wzniesiemy się nad fale
–i będziemy jedną gonić
–by nam ciągle uciekała.

Najpierw gonili tą ale zniknęła
równie szybko jak się pojawiła, później przyszła następna ale wynurzyła się tylko pięć razy i zrównała z gładką w tym miejscu taflą wody.
Dopiero trzecia zdawała się być najbardziej chętną do zabawy tym samym prowadząc ich dalej i dalej
aż na sam środek stawu.Wtedy jakby w tej samej chwili ułożyli się na plecach. Nic nie robili a jednak woda utrzymywała ich na powierzchni.

–Andiro –mhm? Ile masz lat? –Jestem bliski początku i taki sam. –A ja? –Przecież wiesz Dwadzieścia cztery. –Nie, nie to, tylko jak długo mogę żyć na Plei? –Tak jak ja, zwierzęta, ptaki, inni Plejadjanie,– to znaczy? –Wiecznie. Małgosi niepojęte dreszcze przeszły po plecach, –wiecznie? Powtórzyła. –Tak. –Idąc tu Andiro widzieliśmy całe rodziny Plejadjan, jak gdyby w różnym wieku, dzieci... – Tak przywołujemy Czas gdy pragniemy być starsi, –Czas to osoba? –Tak ale niewidoczna dla większości Plejadian, tylko kilku z nas go może widzieć, – a ty? –Ja nie. –Jak wygląda? –Jest mędrcem odzianym mgłą gotowym usiąść w wielu miejscach. – Nie wszędzie? –Nie, –a Andiro twoi rodzice? –Mijaliśmy ich, cieszą się Małgosiu
tobą ogromnie –i ja się cieszę i to bardzo.
Teraz leżeli bez słowa lekko unosząc się, to opadając pieszczeni przez nadpływające fale, usnęli.Nad nimi przelatywały łabędzie, wiatr bawił się listkami brzóz nucąc przy tym tak dźwięcznie jak tylko potrafił, szpaki obsiadły pobliskie topole
czyniąc przy tym przyjemny hałas. Nadchodził wieczór, powietrze stało się odrobinę chłodniejsze,
na pobliskie wysepki powychodziły żaby, to właśnie ich głosy zbudziły Małgosię, jednak gwar
jaki współtworzyły był nieco inny od tego jaki robiły ziemskie żaby. Jej palce musnęły twarzy Andira –kochanie, a że nie odpowiadał postanowiła zbudzić go inaczej.Po krótkiej chwili takich zabiegów poczuł przyjemne uczucie na wargach, dopiero za trzecim razem rozpoznał że to pocałunek. Uśmiechnął się czekając na następną pieszczotę. Woda w tym miejscu była bardzo płytka, byli prawie przy samym brzegu, Andiro plecami opierał się o niewielki wzgórek a od pasa w dół lekko zanurzony był w wodzie. Pieszczoty Małgosi stawały się coraz śmielsze, ciało Andira reagowało prawie na każdą z nich co sprawiało jej niewątpliwą radość. Jednakże jakaś cząstka
kobiecości była teraz odrobinę zawstydzona, mimo to ustami błądziła po wcześniej wytyczonych szlakach chwilami przywierając jednym lub drugim policzkiem do Andira. Będąc już bardzo blisko przytuliła się mocniej niż zwykle trwając tak jakąś chwilę. Uniosła głowę i spojrzała w jego piękne zielone oczy widziała w nich ten sam bezmiar miłości którym sama go obdarowywała.
Dwoma rękami odepchnęła się od torsu Andira
tym samym zsuwając się o kilka centymetrów niżej.

–Pragnę zapach teraz poczuć,
–podniebieniem smak ten słodki,
–widzieć błogość w twoich oczach
–aż zostanie senny dotyk.

–Później uśmiech podarować
–wtulić tobie się w ramiona
–serce chwilą tą radować,
–usnąć tak uszczęśliwiona.

–I śnić o czym grają świerszcze,
–czemu wiatr na wydmach huczy,
–wsłuchać się w przepiękne wiersze
–wiedzieć gdzie się burza włóczy.

–Taką nagą ze snu zbudzić
–wciąż pieszczona twym oddechem
–zerwać kwiat pachnącej róży
–i przeciągnąć się z uśmiechem.


Rozdział IV Góra Dar

Oddech Andira rozchodził się miłym ciepłem po
nagim ciele Małgosi, patrzyła zdumiona na niego śpiącego że okrywa ją całą a nie tylko piersi przy których trzymał głowę. Ta chwila była tak niezwykła i urocza że łaknęła każdy oddech i choć
było jej trochę niewygodnie to leżała urzeczona opierając się o ten sam wzgórek o który nie tak dawno opierał się Andiro. Jak umiała najdelikatniej tak wysunęła się spod niego, postanowiła poszukać ubrań swoich i ukochanego.
Odwróciła się i uśmiechnęła lekko, chciała go jeszcze pocałować ale była za daleko, szła naga brzegiem tego niezwykłego stawu, po przejściu ok stu metrów po lewej stronie zobaczyła krzaczki przypominające truskawki. Podeszła bliżej i dostrzegła duże, czerwone owoce gdzieniegdzie jakby oblane fioletem, to wprawdzie różniło je od truskawek ale kształtem były takie same. Miały nawet zielone kropki i strączki. Zerwała jedną i włożyła do ust, była miękka i niezwykle soczysta
smakiem przypominała jej ulubioną odmianę
kamę.

Po zjedzeniu kilku takich owoców czuła się tak syta jakby z dwudziestu dorosłych krzaków obrywała prawie same dojrzałe owoce. W tej chwili przypomniała sobie o ubraniach, wstała i przeszła jeszcze ze sto metrów, wtedy zobaczyła swoją beżową sukienkę i galanteon Andira, leżały wtulone w siebie jak niedawno oni sami. Zdjęła je i pobiegła do Andira. Biegła szybko ale zmęczenia w ogóle nie czuła.

Andiro siedział wpatrzony w stronę od której biegła Małgosia, jego widok bez galanteonu sympatycznie ją rozbawił, objęła go siedzącego przywierając łonem do jego twarzy. Wypuściła z ręki ubrania, trwali tak niewypowiedzianą chwilę.
– Jak dobrze Andiro że pokazałeś mi to miejsce,
jest cudownie.– Na Plei jest wiele, bardzo wiele tych miejsc Gosia które byś pokochała.
– Chcę ci pokazać coś jeszcze. Mhm?
– Popatrz tam, dopiero teraz zobaczyła ogromną górę o łagodnie zaokrąglonym wierzchołku,
– bardzo bym chciała tam wejść, w następnej chwili już się ubierali.– Choć... Małgosia zapatrzyła się nie bardzo wiem jak a lecieć nie chcę tylko wspiąć się.


– Ja wiem odpowiedział Andiro a Małgosia nie wiedziała czy wie to że chce wejść a nie polecieć, czy to w jaki sposób dostać się na wierzchołek
ale już w następnej chwili wiedziała że to to drugie.

– Chcę Andiro wejść na górę,
– bez trzewików, w sukni boso,
– spojrzeć w twarze białym chmurom,
– horyzontem cieszyć oczy

– i znów góry dostojeństwem,
– w szept się wsłuchać niepoznany,
– pocałować barwną tęczę,
– usnąć z tobą ukochany.

Szli boso, pachniało teraz rutą a w stopy łaskotały trawy jakby każda chciała coś powiedzieć. Wyżej góra zdawała się migotać bielą, światło było tak jasne że Małgosia co chwilę przymykała oczy a z każdym krokiem stawało się coraz jaśniejsze. Andiro patrzył a jego spojrzenie zdawało się mieć w sobie cząstkę tajemnicy świata. – Andiro zatrzymajmy się,
dopiero teraz dostrzegł jej załzawione oczy.
– Nie mogę iść dalej,
– Wiem, będziesz mogła tylko otwórz je i uwierz.
– Dobrze. Cała góra zdawała się wirować i migotać różnymi kolorami, czuła że wirowanie jest czymś w rodzaju złudzenia a migotanie było rzeczywiste,
łagodniało, mogła teraz patrzeć a jej oczy po niedawnym łzawieniu miały niezwykły wyraz.
Byli w połowie góry, wokoło mieniły się kryształki i kryształy górskie, niektóre były bardzo duże, obok nich różnej wielkości ukazywały się karneole, najwięcej było brązowych ale były też beżowe, czerwone i jasnobrązowe, kilka z nich staczało się powoli w dół mijając Małgosię i Andira, po czym
wtaczały się na górę w pobliże miejsc na których wcześniej stały.– To cudowne mogłabym tak patrzeć i patrzeć.Usiedli a wokół nich spacerowały najróżniejsze kamienie, nawet te bardzo małe. – Patrzmy więc Gosiu, pochyliła się i wzięła w ręce niewielki agat ale ten jakby próbował się wydostać, wypuściła go, wzięła drugi kamyk, zachowywał się tak samo, kolorowy unakit bezradnie poruszał się w jej rękach, i jego postawiła. Dopiero gdy wzięła błękitnobiały malachit poczuła jak łagodnie znieruchomiał. Ucieszona spojrzała na Andira.– Weź on cię wybrał, nie miała gdzie go schować i cały czas trzymała w ręku. Czuła się senna, kamyk wyleciał z jej dłoni ale zaraz do niej wrócił. Andiro nie był senny jednak zebrał swoje myśli i usnął z Małgosią. Noc okrywała ich ciepłem jakoby szatą hojnie darowaną.

– Och kamyki i kamienie,
– cudna wasza jest wędrówka,
– dokąd widzę, po co nie wiem
– zgadnąć pewnie bardzo trudno.

– Wezmę z sobą, jeśli mogę,
– tylko jeden, jeden tylko,
– a on przylgnie w mojej dłoni
– i poruszy się na chwilkę.

Tym razem zbudzili się w tej samej chwili,
lekko pognieciona sukienka Małgosi nabierała właściwego sobie wyglądu z tym że kilka fałdów ułożyło się tworząc miejsce na kamień. Małgosia spojrzała na niego błyszczącymi oczami i schowała w nowo powstałe zagłębienie.
Góra zdawała się teraz stromsza, Małgosia z Andirem odwrócili się na chwilę i z uśmiechem w stronę żywych kamieni wspinali się dalej. Po pewnym czasie pojawiła się ścieżka i teraz właśnie po niej szli, wokoło było dużo trawy i niewielkie groty, właśnie w ich kierunku Małgosia rzuciła przelotne spojrzenie z lekkim uśmiechem i pytaniem w oczach, jednak teraz patrzyła na wierzchołek który z każdym krokiem stawał się coraz większy. Już tylko kilka kroków dzieliło ich od szczytu, a gdy się na nim znaleźli to z piersi Małgosi wydobyło się westchnienie.
– Jak tu niezwykle. Andiro usiadł na trawie i pociągnął ją za sobą. W odległości około pięciu metrów nad nimi przelatywały żurawie. Czuli na twarzach ciepłe powietrze wydobywające się spod ich skrzydeł.– Nie wiedziałam że są aż tak duże i tak majestatyczne. – Tak one takie są. Poleciały.

– Mogłabym patrzeć na nie i patrzeć.
– Mhm, ja też.– Zmęczona jesteś?
– Już mniej, teraz tak dobrze...
Wtulili się w siebie, wierzchołek zdawał się mieć około czterystu metrów długości i tyleż szerokości. Wstali gdy kolejny obłok przeprawiał się beztrosko na wyciągnięcie ręki, co chwilę zmieniał kształt tak jakby chciał się pokazać z najładniejszej strony. Byli wilgotni, stali naprzeciw siebie, Andiro przesuwał ręką trochę poniżej bioder Małgosi.
Kochali się stojąc w ubraniach, głaszcząc i całując, oczy Małgosi lśniły szczęściem i bezgranicznym oddaniem. Andira też i jeszcze ukazywały jakąś nieodgadnioną głębię.
Niebo rozprowadzało obłoki za horyzont odsłaniając błękit w milionie odcieni.
Patrzyli na nie w zachwycie i milczeniu a gdy znów spojrzeli na siebie w jednej chwili na ich twarzach pojawił się uśmiech.
– Pospacerujemy Andiro?
– Mhm. Pod stopami mieli przeważnie trawę,
niby bezładnie rozrzucone rosły okazałe hibiskusy
i fiołki. Minęli je delektując się subtelnym zapachem. Nieco dalej uwagę Małgosi zwróciły drzewka i drzewa o białych pniach, wiotkich gałązkach na których rosły lśniące czerwone listki w kształcie serca. Na każdym z tych drzewek rosły białe owoce wyglądem przypominające gęsie jajo.
Jedno z tych drzew było bardzo okazałe, miało z osiem metrów wysokości i bardzo rozłożystą koronę, kilkanaście owoców leżało w niewielkich zagłębieniach a kilka na wyjątkowo gęstej trawie.


– Białe pnie, czerwone listki,
– nigdy takich nie widziałam,
– a kształt serca dar miłości
– to na ziemi już poznałam.

– Lecz wichury zabierały,
– to co piękne, to co drogie,
– dając w zamian pustą czarę,
– na łzy szczere i na trwogę.

– Owoc niby gęsie jajo,
– a pachnący jak lengroda,
– chciałabym go zasmakować,
– i dwa zanieść do ogrodu.

– Nie wiedziałam że są takie niezwykłe drzewa.
– To Aialia święte drzewo ukazania.
– Więc i owoce też są święte?
– Tak. To chyba nie można ich jeść?
– Można, wybierz sobie którąś. Małgosia sięgnęła
po jedną z leżących na trawie i niepewnie ugryzła.
Aialia była bardzo soczysta, smakowała trochę jak lengroda, trochę jak jerozolimka, ale dalej była nieodgadniona i nie przypominała żadnego ziemskiego owocu. W środku, równie biała jak z wierzchu, jędrna i miała bardzo małą ciemnobrązową okrągłą, pestkę.


Rozdział V Mgławica

Smak Aialii Małgosia czuła jeszcze przez chwilę, pestkę schowała między fałdy sukienki. Andiro wpatrywał się ponad otaczający horyzont.
Wieczór był piękny, Złoto- pomarańczowy Aldebaran osiadał powoli, wyglądał dumnie i majestatycznie, nad nimi przelatywały niepoznane ptaki a obłoki zdawały się coraz jaśniejsze. Jeden w kolorze wanilii przybliżał się niezauważalnie aż musnął twarze Andira i Małgosi. – Jejku Andiro Obłok usiadł, – wiem zawołałem go, w tej samej chwili Andiro delikatnie Gosię pociągnął za rękę i znaleźli się pośrodku ogromnego obłoku. Wznieśli się i lecieli ku gwiazdom, które teraz coraz jaśniej błyszczały.


Trzy księżyce wnet wyjrzały,
niebo gwiazdy rozścieliło,
jakby na nich spoglądały,
jakby do nich właśnie lśniły.

– Jaka tu Andiro cisza,
wiatr pozostał gdzieś pod nami,
ptaków dawno też nie słychać,
my wtuleni pod gwiazdami.

– Witam was tu świata dzieci,
słowa wokół zajaśniały,
gdzie zmierzacie? Lśniąc i świecąc
Gwiazda się ich zapytała.

– Witaj jasna nam Merope,
odpowiedział Andirono,
do Wszechświata ciszy stropu
za mgły tamtej już zasłoną.

– Więc kochani do Mgławicy,
aby serca swe nacieszyć
i by oczy też nasycić
lećcie, lećcie świata dzieci.


– Andiro, Gwiazdy żyją? – Tak Małgosia żyją, jednak przemówiła też dlatego że masz czyste serce. – Tak?
– Tak. Gwiazda gdy chce coś powiedzieć to niepotrzebne są jej słowa, jednak inaczej byś jej Małgosiu niezrozumiała, jeszcze nie teraz, ten dar przyjdzie niedługo jeśli go pragniesz.– Pragnę.
– Wiesz kochany Andiro że czuję czasem jeszcze przepyszny smak Aialii, powraca do mnie tak wyraźnie jakbym jej znów próbowała, czuję wtedy jak wypełnia mnie miłość i chciałabym nią obdarować każdego komu jej braknie.– To piękne Małgosiu jest co mówisz, Aialia jest drzewkiem miłości, ty miałaś ją w sobie już wcześniej, każdy ją ma ale wielu ją odrzuca wybierając zło.– Aialia pozwala odnaleźć w sobie to co jest najcenniejsze.
– Ludziom?– Nie tylko, Eunom, Uerom, Rapidianom,
Isom, Aronom, Seurom i wielu innym cywilizacjom, ludziom też.– Człowiek Małgosiu bardzo często siebie traktuje jako zdobywcę, nie licząc się ze słabszym, liczy się z wszechświatem ale chciałby zagarnąć z niego ile się da. Każdy dzień jest dla człowieka szansą na zmianę. Jeśli barbarzyństwa dokonują osoby cywilizowane
posuwając się często do unicestwienia czy to jednego istnienia, plemienia czy państwa i na popiołach próbują budować własne imperium i szczęście, nie zbudują go tak nigdy a przeniosą winę na pobratymców i potomnych, jeśli i jedni i drudzy będąc świadomym wyrządzonych krzywd
szczerze nie współczują istotom skrzywdzonym
i szczerze nie potępiają czynu istot krzywdzących. – Wiem Andiro, wcześniej to czułam.– Wyobraź sobie Małgosiu planetę w odległości stu tysięcy kilometrów od ziemi o obwodzie dwudziestu tysięcy kilometrów zamieszkałą przez mieszkańców żyjących w zgodzie z najwyższymi wartościami, jednak nie słyszących o żadnej z religii i wyobraź sobie Małgosiu że planeta ta jest bogata w ropę, cenne metale, kruszce, mężczyźni byli by łagodni a kobiety atrakcyjne. – Wyobraziłam. – Ci ludzie Małgosiu którzy mieliby możliwość zorganizowania takich przelotów zorganizowaliby je, mężczyzn by w większości unicestwiono ze słowami pogardy, a kobiety chyba wiesz... później wydobywaliby wszelkie złoża do których by dotarli pod różnymi flagami.– Tak, to okropne na szczęście nic takiego nie nastąpi.
– Nie nastąpi Małgosiu ale dlatego że owa planeta choć jest jeszcze bliżej to jest dla człowieka niewidoczna, ludzie nawet kroku na niej postawić nie umieją a Ernanie, zamieszkujący ją nie są cywilizacyjnie bardzo wysoko rozwinięci jednak duchowo tak a przy tym mili i naturalni. – To oni mieszkają jeszcze bliżej ziemi niż jest księżyc?
– Tak, ludzkie oko ani ludzkie urządzenie nie potrafi zazwyczaj dostrzec pojedynczych istnień a nawet całych planet i cywilizacji. – Ale są Andiro ludzie pełni dobroci i miłości, nawet wielu takich poznałam.– Są i to jest piękne Małgosiu. – Więc czemu i oni nie mogliby ujrzeć tych światów?
– Oni by mogli, gdyby najpierw uwierzyli, po dłuższym czasie ujrzeliby obok siebie bardzo gęstą mgłę, jeśli by ją długo rozgarniali rękami wtedy ujrzeliby miejsca, postacie, rośliny i zwierzęta, jednak za pierwszym razem obraz nie byłby zbyt długo wyraźny. – A czy Ernanie też by ich widzieli?– Tak, widzieliby, ale gdzie wtedy Andiro byliby ci ludzie na ziemi czy na ernie?
– Dopiero gdy obrazy stawały by się coraz dłuższe i wyraźniejsze wtedy mogliby opuścić ziemię ale jeśli Erna – Planeta by pozwoliła. A z ziemi Andiro, jak długo mogliby się przyglądać Ernanom?– Tyle ile Ernanie chcieliby ukazać, tyle Małgosiu by mogli zobaczyć.

Wokoło przelatywały fioletowo różowo szare drobinki, podświetlane przez którąś z wyłaniających się gwiazd wyglądały jak magiczny pył. Andiro lekko pociągnął Małgosię do siebie na co ona się uśmiechnęła i przysunęła jeszcze bliżej. Zaczęła mu delikatnie gładzić włosy, potem dotykała twarzy, robiła to trochę w taki sposób jak
osoba niewidoma ogarnięta szczęściem bliskości ukochanej osoby. Galanteon Andira i jej suknia zsunęły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Okryła je część obłoku który niósł ich ku
odległej mgławicy. Każdy oddech Andira niósł w sobie westchnienie napotkanego szczęścia, każda jego pieszczota sprawiała jej ogromną przyjemność a jego oczy zmieniały barwę z zielonych na piwne. Delikatnie pchnięta przez Andira pociągnęła go na siebie, całował ją w usta
głaszcząc płowe włosy i chwilami mocniej tuląc.
Małgosia zacisnęła palce na dłoniach Andira, odwzajemnił uścisk, wchodząc głębiej, jęknęła. Na chwilę zastygł po czym jego ruchy stały się dość szybkie i miarowe. Z każdym następnym czuła narastającą rozkosz, jeszcze chwilę temu była wilgotna, teraz stawała się mokra, szczęśliwa i coraz bardziej wyczerpana. Rozluźniła trochę uścisk, poczuła jeszcze przyjemne ciepło rozchodzące się... aż do przymkniętych powiek.


Małgosia budziła się w objęciach Andira. Naga i piękna. Miliony kryształków odbijało światło jednej niewielkiej gwiazdy, rozstępując się jakby wskazując im drogę. Po chwili zaczęły rozpraszać się w najróżnejsze strony, Małgosia obserwowała to zjawisko odprowadzając niektóre drobinki wzrokiem. Pocałowała Andira który dopiero co się ubrał, sama też chciała się ubrać, jednak właśnie wtedy ich oczom ukazała się mgławica. Pulsowała czerwonym światłem a naokoło rozlewała biel zamieniającą się w jasnoniebieską gęstą łune.

– Ach Andiro, spójrz kochanie
powiedziałaś mu w zachwycie
– niech nasz obłok tu przystanie
– piękną widać stąd mgławicę.

– Obiecałem ci, pamiętasz
– kiedy z Plei patrzyliśmy
– spoglądałaś uśmiechnięta
–teraz ona jest tak blisko.

– Ach Andiro, ach kochany
– jakby wielki rubin w środku,
–co lśni w białym oceanie,
–karmi oczy, karmi dotyk.

– I jak serce tak pulsuje
– które jakże jest gorące
– naokoło promieniuje
– barwą tęczy, barwą słońca.

– Zmysłów swoich nie policzę
– gdyż przybyło ich aż tyle,
– tańczą wszystkie teraz w ciszy
– i wachlują jak motyle.

– Lśnij przepiękna tu mgławico
– my na Pleję już wracamy
– między gwiazdy, poprzez nicość
– uroczymi bezkresami.

– Andiro, czuję się tak niezwykle, słyszę każdą cząstkę otaczającego nas życia, słyszę gwiazdy. – Widzę planety które wcześniej były skryte dla moich oczu, jakie to piękne porozumiewać się bez słów, ale chcę do ciebie mówić.– To jest ten dar Małgosiu który otrzymałaś od mgławicy. – Dziękuję, podziękowałam jej, wiem że mnie usłyszała,– usłyszała. – Jejku Andiro ja cały czas byłam naga, miałam się ubrać... Wstydzę się teraz,
tak trochę.– Eh Małgosia... Andiro przyłożył palec do jej ust, ucichła, kucnął przywierając do bujnego łona. Kocham cię Małgosia, odpowiedziała mu w myślach, uśmiechnęli się.

Rozdział VI Niebo

Wtuleni tak, słyszeli wdzięczny śmiech młodych gwiazd, różowo fioletowe światło kwazarów było tętniącym życiem miliardów istnień, rzęsy Małgosi powoli okrywał sen. Po raz pierwszy usnęła na stojąco, Andiro nawet się nie poruszył tak im było dobrze, bardzo dobrze. Powoli robiło się coraz ciemniej, w tej części świata trwała nieprzebrana cisza a mrok budził noc gęstą i powłóczystą. Gdyby teraz Andiro z Małgosią nie spali nie widzieli by nic prócz siebie i nie słyszeli nic prócz własnych oddechów, a rzeźbiarz który miałby zaszczyt temu się przyglądać mógłby stworzyć wiekopomne dzieło.Teraz mijali Alleany,ogromne ilości błękitnej i niebieskiej wody zawieszone w przestrzeni, to właśnie jej migotanie zbudziło Małgosię, była kiedyś nad morzem, oceanu nie widziała nigdy chyba że w telewizji lub na zdjęciach. Widok Alleanów był dla Małgosi widokiem niesamowitym, z kolei fizyka nie była nigdy jej mocną stroną w głębi serca szukała innego podejścia do świata, nie chcąc by na wyżyny wynoszono to co wprawdzie było ważne ale jakże dalekie od prawd
których doświadczała. Cząstkę jej zawsze nosiła w sobie na przekór bezdusznej logice którą jej i innym wpajano. Patrzyła na falujące i szumiące Alleany. Darem otrzymanym od mgławicy widziała wiele stworzeń zamieszkujących w nich, nie było tam czegoś takiego jak łańcuch pokarmowy wszystkie istoty żyły tam w harmonii,
inteligencja czy rozmiar jednego nie niosły szkody ani zguby drugiemu.–Andiro to jest piękne i niezwykłe, mówiąc to podała mu ręce by wstał.
Na chwilę spojrzeli sobie prosto w oczy, oczy Andira z zielonych stały się brązowe z fioletowymi źrenicami. Andiro wstawał muskając włosami i twarzą nagie ciało Małgosi.– To Alleany Małgosiu dla mnie jak i dla ciebie też są piękne. Czasami tu przybywałem, patrzyłem w nie i patrzyłem a potem pływałem między płetwalami, syrenami, syleamami, delfinami, sardynkami. –Tak? –Tak.– A Syleamy to te istoty tak podobne do ludzi? –Tak kiedyś niektóre z nich żyły też na ziemi, były syrenami, niektóre rusałkami. –Jak więc tutaj się pojawiły?– Te które już nie były na ziemi swobodne i szczęśliwe obudziły się tutaj ale stworzenia które tu żyją są z różnych miejsc świata, z różnych światów.– A Syrenka Warszawska? –Jest w Alleanie nad Warszawą czasami w ogromne nocne ulewy
rzuca się w dół i w strugach wody przybywa do Wisły, zostaje w niej do pierwszego oberwania chmury i wtedy wraca do swojego Alleanu. –Tak?
–Tak.

Alleany
jakie cudne, ciepłem tchnące
ukochany.

Toń błękitna,
gwar, czy słyszysz? Jak ja teraz?
i gdy milknie.


Pod gwiazdami
i w nicości zawieszone,
zasłuchane.

Spoglądają
zewsząd na nas, mój Andiro,
odpływają.

Więc już lećmy,
noc się jawi, cicha taka
i bezwietrzna.


–Andiro – mhm? –Dziękuję ci za tą wędrówkę po wszechświecie, niegdyś patrząc w niebo z ziemi widziałam gwiazdy, planety wiedziałam że istnieje gdzieś życie ale jakże mogłabym przypuszczać jak wiele istnień, bliskich jest mojemu sercu. –Ja patrząc we wszechświat Małgosiu widziałem ciebie, –a czy niebo, czy ono Andiro... czy wiesz gdzie ono jest? –Tak wiem. Moi rodzice po wypadku czy oni tam są? –Tak Małgosia, są.
–Płaczesz? –Tak ze szczęścia, chciałabym ich kiedyś zobaczyć. –Nieba Małgosiu nie możesz jeszcze zobaczyć ale z czasem nawet i je ujrzysz. –Bardzo chciałabym. –W swojej postaci jeszcze nie możesz ale w swojej czystości tak. –Tym kimże jesteś prócz tej którą się oglądasz.–Ach Andiro więc i niech tak będzie. –Czy to Pleja pod nami Andiro? –Tak Gosia to Pleja. –Ojejku ubiorę się. –Dobrze. Obłok wylądował w ukwieconej dolinie, gdy Małgosia z Andirem rozbawieni z niego zbiegli,wzniósł się lekko falując po czym zniknął im z oczu. Woń fiołków zdawała się narastać jakby same kwiaty cieszyły się z ich obecności, szli boso, czytając sobie w myślach i co jakiś czas uśmiechając się do siebie. Dolina miała swój wąwóz, przez jego środek przechodziła kamienna droga a po bokach rosły maliny, porzeczki i dzika róża która teraz zdawała się wskazywać im drogę. Małgosia pociągnęła Andira za sobą, teraz wąwóz był pod nimi. Błękitny staw jawił się coraz wyraźniej.Małgosia spojrzała zalotnie na Andira, na co on się uśmiechnął, spojrzeli na siebie w tej samej chwili by już w następnej biec do brzegu, tak jak stali tak wskoczyli do wody i jak wtedy ułożyli się na plecach, rozbawieni, roześmiani,
turlali się po błękitnych falach, znów byli nadzy.
Kochajmy się, Andiro nie z myśli a z oczu wyczytał, pragnienie Małgosi jego było takie samo.


Twoje palce, ach Andiro,
delikatne i tak śmiałe,
nie kończ się cudowna chwilo,
tańcz rozkosznie moje ciało.

Pod wargami, pod językiem,
bezgranicznej w nas miłości,
rąk kochanych twym dotykiem,
oceanem namiętności.


Ubierali się a okoliczne ptaki kąpały się w wodzie, były ich dziesiątki, jedne chlapały się tuż nad powierzchnią a inne nurkowały, nieznacznie zmieniały swoje ułożenie i wyłaniały kilka, kilkanaście metrów dalej, beżowa suknia która od dawna była jedynym strojem Małgosi podobnie jak galanteon Andira wyglądały jakby niedawno uszył je bardzo zdolny i pracowity krawiec.
W zagłębieniu sukni cały czas znajdował się piękny błękitno-biały malachit. Małgosia go delikatnie postawiła na Plei a on przetoczył się kilka metrów do przodu zrobił półkole w lewą stronę i wrócił prawie tą samą drogą. –Wspaniały jest powiedziała chowając go między fałdy.
Patrzyła teraz na przelatujące dzieci, było ich troje
dwóch chłopców i dziewczynka.Przysiadły prawie w tej samej chwili patrzyły się teraz na nich i choć na ziemi być może Małgosia czuła by się trochę onieśmielona to tu była swobodna.
Naraz dziewczynka się wzbiła, przeleciała kawałek i usiadła na pobliskim wzgórzu, Andiro i Małgosia odprowadzili ją wzrokiem po czym, poszli w kierunku domu, na rosochatej sośnie czyżyk coś z przekonaniem opowiadał swojej narzeczonej.
–Ładna z nich para Małgosia odwróciła się do Andira i uśmiechnęła, –tak bardzo.Byli przed domem, z ogródka rozchodził się zapach róż zmieszany z zapachem lilii, gdyby szli teraz ścieżką na wschód od domu to z gęsto usianych kwiatów po jej obu stronach najbardziej czuć by było zapach cynii mniej bratków i goździków. Już mieli otwierać drzwi gdy przed nimi osiadła ta dziewczynka która im się przyglądała w ręku trzymała pełny koszyk poziomek. Uniosła się lekko nad Pleję by być mniej więcej na wysokości głowy Małgosi po czym wyciągnęła obydwie ręce wręczając jej podarek. –Dziękuję, to dla nas... wzięła i spojrzeli na duże i soczyste poziomki, mniejsze również wyglądały bardzo apetycznie.
Kiedy Małgosia uniosła głowę znad koszyka dziewczynka uśmiechnęła się lekko i odleciała.
–Jaka miła, –tak to Selai.
Andiro otworzył drzwi, Małgosia przez chwilę przypomniała sobie rodzinny dom na wsi i dźwięk skrzypiących zawiasów a może to całe drzwi skrzypiały, nie była tego pewna. –O domu myślisz... tak, uśmiechnęła się ocierając malutką łzę. Usiedli na sofie. –Więc niektórzy Plejadianie jedzą? Małgosia wskazała na koszyczek poziomek. –Tak Selai bardzo lubi poziomki i truskawki, jagody, borówki. –A czy spróbowałbyś Andiro chociaż jednej... –nigdy nie jadłem,– a czujesz jak pachną? –Nie nie czuję ale bym chciał. –To tak jak ze snami, pamiętasz?
Kiwnął głową i wyciągnął ręce do Małgosi, czuła narastające ciepło i słyszała niewyraźnie myśli Andira, trwali tak złączeni gonetę czyli czas jednej godziny swobodnie przechodzącej w tysiąclecia
i idący dalej. W pewnym momencie poczuła silny podmuch, gdyby nie dłonie Andira z pewnością wzniosła by się w górę i uderzyła o ścianę. Andiro puścił ręce Małgosi objął ją i pocałował. –Dziękuję.Powiedział to tak cicho że ledwo dosłyszała.–Pięknie pachną... –czujesz?... –Tak, jedzmy, patrzyła szczęśliwa i rozbawiona jak Andiro zjada pierwszą poziomkę, przypomniała jej się jedna z piosenek nieistniejącego już zespołu Dystans śpiewanej przez Renatę Dąbkowską: Wspaniale jest wiedzieć, podczas gdy już ją cicho śpiewała, od strony fioletowej części pokoju rozbrzmiały pierwsze jej takty, dawno niesłyszany głos wokalistki aż wreszcie refren, wspaniały refren.Kiedy piosenka się skończyła Małgosia pytająco spojrzała na Andira. –To lamauny, czasami wydostają się z Plei i zmierzają ku górze Dar, przybyły za mną. Małgosia podeszła bliżej, w większości były to tysiące fioletowych drobinek zawieszonych w powietrzu, mniejsza część była różowa a najmniej było zielonych i beżowych.
–Lamauny, powtórzyła a wyglądała jak pianistka stojąca nad swoim ulubionym instrumentem, odwróciła się i podeszła do siedzącego Andira, –chodź, podała mu rękę pokażesz mi ogródek? Andiro wstał, nie wypuszczając ręki Małgosi –mhm. Wąska ścieżka schodziła w dół na około 35 metrów a po jej obu stronach rosło mnóstwo cynii różnego koloru, najwięcej chyba było beżowych i żółtofioletowych, gdzieniegdzie rosły bratki i goździki, odwróciła się do Andira, –wiesz w moim rodzinnym domu w Pliszczynie babcia takie sadziła. –A to drzewo na prawo? –To lengroda, a za nią maliny? –Mhm, na lewo Małgosia porzeczki czarne i czerwone, i węgierki, wszystkie owocują chcesz zobaczyć? Małgosia wzniosła się i okrążyła sad z ogródkiem po czym osiadła obok Andira, –zawsze? –Tak, w jednej ręce miała lengrody, w drugiej węgierki. Wschodzące księżyce błyskały na nich złotymi promykami a włosy Małgosi falowały bez wiatru, –chodźmy Andiro, drewniane drzwi otworzyły się ze skrzypieniem a Małgosia poczuła się senna, położyła lengrody i węgierki na stole i poszła rozścielić łóżko, uczyniła zapraszający gest do Andira, senna pociągnęła go a chwilę później już spała. Andiro rozmyślał patrząc na nią a ona śniła o ziemi, o rodzinie. Tak jak za pierwszym razem nie spał tej nocy w ogóle tylko oparty na prawym boku patrzył na nią aż kolejne księżyce zaczęły znikać w poświacie jaśniejącego Aldebarana.
–Andiro...Byłam taka śpiąca. Małgosia przeciągnęła się westchnąwszy głośno, czemu on przyglądał się z lekkim rozbawieniem. Teraz Małgosia czytała myśli Andira, –o ty...podbiegła i przewróciła go na sofę, potarmosiła go trochę, pocałowała i wypuściła. –Małgosiu, –mhm –pamiętasz jak rozmawialiśmy o niebie, czy chciałabyś je zobaczyć? –Tak przecież wiesz,– to chodźmy,– gdzie? Małgosia nie chciała teraz czytać w myślach Andira. Między brzozy a leszczynę. Po krótkim spacerze na łące otoczonej białym kręgiem dostrzegli dwie brzozy i lekko wysuniętą leszczynę, rosły też jakieś kwiaty ale jak się nazywały Małgosia nie wiedziała. Stanęli pośrodku drzew naprzeciw siebie Andiro wyciągnął ręce i usiadł, obrócił je ukazując ich wewnętrzną stronę, wyglądał trochę jak przedziwny żebrak Małgosia zaś jakby przystanęła nad nim i zastanawiała się cóż więcej ofiarować prócz kilku monet. Za chwilę ona również usiadła,
kładąc dłonie na dłoniach Andira. –Małgosiu pomyśl teraz że chcesz być cząstką i całością
nagą i mokrą, ufną ciepłemu wiatrowi. Prawie że w tej samej chwili opadły ubrania z Andira i z Małgosi

–Pomyśl teraz – jak promienie
–głaskać chcę tych drzew korony
–wtopić się na chwilę w zieleń,
–być strumykiem roztańczonym.

–Ach Andiro czuję dreszcze
–i nie widzę siebie wcale
–spływam z wiatrem, jeszcze, jeszcze
–ty nim jesteś, lećmy dalej.

–Teraz jestem kroplą rosy,
–czuję ciepło twoich dłoni,
–nagą w górę mnie unosisz
–w aromacie cudnych woni.

–Ponad nami widzę niebo
–gdzie bezbrzeżna miłość płynie
–która nie zna żadnych granic,
–która nigdy nie przemija.

–Jakże ziemi jest daleko,
–a jak blisko ono Plei
–czuję radość rwącą rzeką
–widzę tam Aniołów w bieli.

–Przez ten błękit cudny taki,
–promieniste lśniące serce
–widzę tam zwierzęta, ptaki
–i dziewczęta uśmiechnięte.

–Kwieciem łąki są usłane,
–tak przepięknym, tak nieznanym
–i podobnym jak na ziemi,
–spójrz tam idą zakochani.

–Czuję dotyk ciepłej dłoni,
–ach to przecież ty Andiro,
–zobacz patrzą na nas oni,
–uśmiechnęli się, jak miło.

–Mgła powoli ich okryła,
–jeszcze do nas pomachali,
–jeszcze w niebo bym patrzyła,
–ale już go nie widziałam.

–Jestem nagą kroplą rosy
–a ty wiatrem ciepłym błogim
–poprzez gwiazdy mnie unosisz
–ziemię chcę odwiedzić z tobą.

–Nieś Andiro, nieś mnie proszę
–tam gdzie świeci pierwsze słońce,
–uczyń znowu mnie kobietą
–na zielonej, wonnej łące.



Rozdział VII Ziemia

–Andiro tam jest tak pięknie, czuję się jakby oblewano mnie dzbanami pełnymi miłości, mogłabym napisać wiersz, choć nie wiem czy by mi wyszedł.Dawno temu zaczęłam i natchnienie mnie opuściło, wiersz skończyłam ale przedostatnia i ostatnia zwrotka były dużo słabsze
od pierwszych trzech.– A ty Andiro napisałeś kiedyś jakiś wiersz? –Tak, kilka –i gdzie teraz są? –Są w grotach plejadjadiańskich. –Ładne? –Mhm.
–Ciepło mi w twoich dłoniach lecz zaczynam tęsknić do swojej postaci a chyba jeszcze bardziej za ziemią, słońcem, ziemskim księżycem i gwiazdami. –Wiem Małgosia, lecimy na ziemię, jesteśmy już blisko, bardzo blisko, w następnej chwili było widać jak kropla rosy spływała po źdźble trawy i ukazuje się piękna kobieta, obok niej stał już Andiro.

– Usiedliśmy spójrz Małgosiu,
– jesteś cała w swoim pięknie,
– patrzę w twe błękitne oczy,
– słyszę bicie twego serca.

Ach Andiro, ach kochanie
już stopami traw dotykam,
tu na ziemi ukochanej,
i z tęsknotą i z zachwytem.

–Jesteśmy nad Piasecznem? –tak Andiro? Andiro tylko się usmiechnął po czym przykucnął i wyciągnął przed siebie ręce ukazując wewnętrzną stronę dłoni, znów wyglądał jakby o coś prosił, wtedy na chwilę powietrze stało się tak gęste że Małgosia zdziwiona przystanęła a Andiro wstawał z galanteonem i suknią, uśmiechnęła się i gestem dała znak że na razie nie chce się ubierać, patrzyła na wyłaniający się księżyc zza szarej chmury był w pełni, piękny ciemnożółty prawie różowy, dookoła tańczyły gwiazdy czyniąc chwilę niezwykłą i majestatyczną Andiro objął Małgosię.

Patrzę w górę – księżyc w pełni
znów przechadza się po niebie,
jakże teraz jest przyjemnie
gdy tak tulisz mnie do siebie.

Małgosia wpatrywała się w księżyc i gwiazdy wodząc oczyma towarzyszyła mu w wędrówce tak długo aż zaspokoiła tęsknotę.
Wsparta na ramieniu Andira uśmiechała się do niego co chwilę, myślą zachęciła go do zrzucenia galanteonu prawie że w tym samym momencie galanteon opadł a Małgosia i Andiro wzbili się lekko nad ziemię po czym z pluskiem złączyli się z chłodną taflą wody.


–Och jak czule we mnie wpływasz
–i wypełniasz aż do końca,
–jaka jestem tu szczęśliwa,
–tak chcę z tobą czekać słońca.

–Dać rozkoszy ci ustami,
–błękit nicy księżycowej
–i nagimi pragnieniami
–spijać roztańczone słowa.

–Tak jak teraz – ach mój słodki,
–ani kropli nie uronię,
–ten cudowny smak i dotyk
–kiedy w ustach moich płoniesz.

Tym razem ani Małgosia ani Andiro nie czuli nawet śladu senności, jak niegdyś błękitny staw tak teraz jezioro Piaseczno unosiło ich
bez najmniejszego wysiłku. Zataczali koła, wtuleni w siebie. Gwiazdki asystujące księżycowi zaczęły gdzieś znikać mrugając na pożegnanie, On sam nie wydawał się tym zbytnio urażony, sam z każdą chwilą robił się coraz bledszy aż prawie niezauważony skrył się za szarobłękitną chmurą.Małgosia z Andirem wybiegli z jeziora, ona narzucając na siebie suknię, on swój odwieczny galanteon, za półkolem z drzew porastającym okolice jeziora, nad łąką zaczęło ukazywać się Słońce.Małgosi kilka łez spłynęło po policzkach, Andiro też wydawał się być wzruszonym, Małgosia patrzyła widząc jak się wyłania, teraz widziała je całe, na chwilę jakby przystanęło w swej wędrówce, jeszcze słabymi promykami dotykając twarzy Małgosi i Andira.

–Popatrz gwiazdy już odchodzą,
–księżyc się przegląda w wodzie,
–zaraz w krąg się dzień narodzi
–słońce spójrz to słońce wschodzi.

–Dawno ciebie nie widziałam
–a czasami tak tęskniłam
–sercem zawsze cię kochałam,
–nocą zaś o tobie śniłam.

–Po tym samym chodzisz niebie
–które widzieć znów tak miło,
–moje oczy patrzą szczęściem
–wytęsknioną w gwiazdach chwilą.



Zdawało się słyszeć jej każdą myśl i wypowiadane szeptem słowa, lśniło nadając blask liściom drzew i krzewów, trawom. Ten który patrzyłby teraz razem z nimi powiedziałby że znów się zatrzymało hojnie obdarowując promieniami Małgosię i Andira. Z wolna uniosło się w swej odwiecznej wędrówce, w tej chwili Małgosi z zagłębienia wypadł jej błękitno-biały malachit patrząc tyle w słońce przez kila sekund nie mogła go dostrzec, dopiero gdy oczy zaczęły odzyskiwać swoją zdolność widzenia, dostrzegła go. Zaczął się toczyć pod nieodległe pagórki, poruszał się bardzo szybko, tak szybko że chwilami Małgosia podlatywała, wiedziała że gdzieś ją prowadzi ale nie wiedziała gdzie.Coraz wyraźniej słyszała szemrzący strumyk o którego istnieniu nawet nie wiedziała. Na nie więcej dwa metry od strumyka malachit przystanął, Małgosia go teraz bez trudu wyprzedziła, bosa weszła w strumyk, pochyliła się gładząc i zanurzając ręce w szaroniebieskiej wodzie, wyprostowała się po czym zaraz przykucnęła, ten który patrzyłby teraz na nią z drugiej strony powiedziałby że prócz odgłosu jaki niesie wartki strumyk słyszy szept a widząc ruch warg wyraźniej odczuwałby jego melodyjność niknącą w miarowym poszumie. Wyprostowała się a oczy znów zwróciła ku słońcu, teraz przypomniała sobie o błękitno-białym malachicie, stał prawie w tym samym miejscu w którym się zatrzymał, choć jeszcze widziała go trochę rozmazanego. Gdy Małgosia wychodziła z wody, poruszył się a przy jej drugim kroku minęli się i znów kamień przystanął a ona się odwróciła i przykucnęła.
Po chwili wyciągnęła ręce, malachit zawrócił i wskoczył jej w dłonie.–Chcesz mi coś powiedzieć? bez daru Mgławicy nie rozumiała, patrzyła na niego z tym samym zachwytem który miała w oczach gdy pierwszy raz go zobaczyła na Górze Dar. Wiedziała już co chce. –Chcesz tu zostać, Poruszył się w jej rękach łaskocząc lekko, zacisnęła obie dłonie na kamyku a między jej palce upadła niewielka łza która skapnęła na błękitno-biały malachit. Rozwarła palce, znów się poruszył lekko ją łaskocząc, tym razem się uśmiechnęła, po czym wyciągnęła dłonie tak daleko jak mogła i zniżyła że były około dwudziestu centymetrów nad ziemią. Malachit stoczył się z dłoni Małgosi
i wtoczył się do strumyka, przestąpiła dwa kroki i widziała go na dnie z innymi kamieniami. Wiedziała że jest mu dobrze, patrzyła jeszcze jakąś nieodgadnioną chwilę nim się odwróciła. Wtedy zobaczyła Andira.
–Został, –wiem. Szli powoli przed nimi malowała się plaża jeziora Piaseczno gdzieniegdzie można było dostrzec jakiegoś plażowicza, czy plażowiczkę albo bawiące się dzieci. Wprawiając niektórych w zdziwienie weszli w swoich strojach do jeziora, szli aż dno było zbyt daleko by iść nadal, wtedy unieśli się i położyli na plecach nieopodal dało się słyszeć czyjś krzyk zdumienia, usnęli niezauważeni przez nikogo więcej.
znaczek info

Aby dodać komentarz musisz się zalogować.


DARTANIAN 110 a

(14:22:46, 13.09.2015)

https://www.youtube.com/user/Dartanian110?feature=mhee
http://chomikuj.pl/KURKA110

Ważne: nasze strony wykorzystują pliki cookies.

Bez tych plików serwis nie będzie działał poprawnie. W każdej chwili, w programie służącym do obsługi internetu, można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszego serwisu bez zmiany ustawień oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Więcej informacji w Polityce prywatności.

Zapoznałem się z informacją