za ręce ciągnie i każe biec,
różany księżyc mami i kusi,
rozświetla ścieżki, jeziorny brzeg.
I tam podążę bosymi stopy,
stamtąd dochodzi beztroski śmiech,
na chwilę milknie, zmienia w zalotny,
i słodko błądzi wśród młodych drzew.
Widać ogniska i płomień drżący,
suknia wzlatuje na inną z łąk,
odwracam głowę, ziele pachnące
i dzikiej róży dorodny pąk.
Pocałuj piersi, muśnij ust, szyi,
od ud niech rozbrzmi rozkoszy takt,
na gęste trawy talią popłynie,
a rankiem zbudzi mnie letni wiatr.