ładne ale płochliwe,
w koszyku pomarańcze
oba musnąłem tkliwie.
A w stawie dzikie kaczki,
pływały dumne takie,
beztrosko z darma racji,
ze słońcem, trochę z wiatrem.
W polach pszenica, owies,
ku ziemi pochylone,
albo li smutne może,
albo też li spragnione.
Bezdomny starzec przy nich,
przystanął zatroskany,
kot przeszedł, ptak zakwilił,
przemknęła piękna sarna.
Aż nastał wieczór cichy,
strojny w kropelki deszczu,
miast ust twych aksamitnych,
otwarte okna pieścił.