co wieczór kwili perlisty ptak,
nad kosaćcami, po tataraku,
zawył i przemknął zbłąkany wiatr.
Opodal lekko błyszczy jezioro,
z błękitnej szarą przybiera toń,
chwilę się burzy, jakby szalone
i słodka w nozdrza uderza woń.
I wtedy z bełtu piana się wznosi,
ludzki, dziewczęcia nabiera kształt,
do piersi długie, ma jasne włosy,
w rytm się spokojnych kołyszą fal.
Ku trawom płynie, bzom chybotliwym,
naga wychodzi z wody na brzeg
a krok ma miękki, krok ma cnotliwy,
jej postać biała jak pierwszy śnieg.
-Zapytasz czemu o tutaj mieszkam,
-tu gdzie nie sięga sokoli wzrok,
-czemu nie wiedzie tu żadna ścieżka,
-czemu nie spowił mnie gęsty mrok.
-Tatarska horda tu mnie zagnała,
-okrutny okrzyk, lubieżny śmiech
-a serce w piersi załomotało,
-skryłam się pośród -o tamtych drzew.
-I tam kaczeńce pamiętam rosły,
-poczułam uścisk, suknię jak rwą,
-nagą oplotły mnie wodorosty,
-nagą ukryła mnie srebrna toń.