obetrzesz oczy, zaspana jeszcze,
usiądziesz miękko aby na krosnach
utkać ulewy i ciepłe deszcze.
Z szaflików gęste mgły wypuścimy,
będą się snuły po starych borach,
wśród lip przystaną, w dzikich malinach
aż się rozpierzchną na szczerych polach.
Przykucniesz, dotkniesz traw, kropel rosy,
po twoich rękach będą się wspinać,
aż zalśni diadem, zatkną we włosach,
ku bzom pachnącym wdzięcznie odpłyną.
Letnia sukienka piersi odsłoni,
napotkam w oczach słodkie pytanie,
w łąki sturlamy się kwieciem upstrzone,
co rusz wtuleni, co rusz roześmiani.