jakby od niechcenia
usiadła nad strumieniem
u samego źródła
przymknęła wysuszone
oczy
i nim zdążyła zamoczyć stopy
poczuła
że płynie
w najdrobniejszą stronę
rozpływa się
ku martwej w dole naturze
niezliczonych aktów
wspomniała jeszcze cmentarz
na rosie
i tamten upał dojrzałych awantur
i wiersz
który ją dręczył niczym mantra:
Miłość wywodzi się
z modlitwy
a zmierza do koszmaru
bezbrzeżnie wypełnia teraz szczeliny
tępego cierpienia
wygładza zmarszczki samotności
przejrzyście
i bez oporu
zwrócona ku dolinom
które łagodzi w delikatnym pędzie
zanikiem wszelkiej formy
Szamanka
bez
granic