Znaleziono ją w lesie, koło jeziora,
Odzież podarta, a ona roznegliżowana.
Nadchodził zachód słońca i już była późna pora.
Denatkę uduszono, tożsamość chwilowo nieznana…
…. stwierdził koroner, znawca sądowej medycyny,
nikogo nie usprawiedliwiają tak okrutne czyny,
jakich dopuścił się sprawca na żywej istocie.
Aby nie miał kłopotów,
odszedł szybko, zacierając ślady.
Policja, chociaż się stara, nie daje rady.
To już piąta ofiara, która w taki sposób skończyła,
furia ludzka ją rękoma zabiła.
Na szyi siniaki, wybroczyny,
szkoda następnej dziewczyny…
Dom Rodzinny
Ojca swego nie pamiętał, bo odszedł, matkę zostawił.
Matka nie była jednak dla niego przykładem.
Dorastał przy niej, ale sam się bawił,
a jego wspomnienia nie były harmonią i ładem,
jaki można by sobie wyobrazić w głowie
człowieka otoczonego ręką miłości.
Być może chciałby powiedzieć, ale nie powie,
bo od dzieciństwa do matki pretensje rościł.
Rygor i jarzmo stalowej dyscypliny,
ojca mu zastępować chciała.
Za przewinięcia biła gałązką leszczyny
albo w piwnicy ciemnej zamykała,
zmuszała go, by bawił się lalkami
o porcelanowym zimnym wyrazie.
I syntetycznymi wszczepionymi włosami.
W każdym razie:
Dziecko, zawsze wystraszone i bez akceptacji
ze strony swoich rówieśników,
zmierzało w tym celu do alienacji,
miało dość pastwienia się nad nim
i innych chuligańskich wybryków.
Od najmłodszych lat wiedzę studiował,
podziwiając piękno natury, które mu umysł odsłaniał,
pojął sztukę grafiki i dużo rysował.
Książki, jedną za drugą czytając, pochłaniał.
Zaczął nawet studia prawnicze,
aby stawać w obronie pokrzywdzonych.
Wrażliwy, spokojny, to jego oblicze,
bez jakichkolwiek myśli zmąconych.
W sąsiedztwie uchodził za uczynnego sąsiada,
niósł radę i pomoc, kiedy trzeba było.
Ten charakter nawet jemu odpowiadał,
i nawet dla niego wiele znaczyło
to, że ma takie dobre intencje
i niesie pomoc w kłopotach mieszkańców.
Po studiach założył własną agencję,
by bronić winnych skazańców.
Radość przynosiło mu to zaangażowanie,
cieszył się, że robi coś dla ludzi.
Spełniał się zawodowo, co miał w planie,
realizował, po nocach się trudził.
Jednak zło przybiera maski niewinności.
Trzeba o tym wspomnieć, z samej konieczności.
Nadchodzące sny
W szafie na klucz zamykany
za przewinienia i błahostki najmniejsze
albo piwnicą był karany.
Matka uznała, że takie kary są najłagodniejsze.
Piwnica, kiedyś tak znienawidzona,
stała się azylem, tylko jego chroniła
przed światem zewnętrznym. To ona!
Kiedyś surowa, teraz go niańczyła.
W niej dopatrywał się swojej wolności,
ucieczki przed światem z dala od cierpienia.
W niej odzyskiwał harmonię godności!
Ona odpychała na bok doznane poniżenia!
Nie chciał pamiętać, co kiedyś się działo,
uznał ten okres za martwą dekadę,
aczkolwiek i tak w nim To jakoś drzemało,
choć do tej pory dawał sobie z tym radę,
przyniosły mu właśnie To jego sny straszliwe.
Tam też odkrył swoje zainteresowania,
Wbrew wizjom, które były uciążliwe,
powstawały jego fascynacje i zamiłowania.
W snach pojawiały się obrazy!
W swojej świadomości je przetrzymywał,
odbierając ten koszmar po kilka razy,
szczegółowo go zapamiętywał.
Sny, które zrodziły hobby…
… dom ciągnął się za domem wzdłuż szarawej alei,
nad miastem wisiały deszczowe chmury.
Szedł pod parasolem pełen nadziei,
że wyjrzy słońce, unosząc głowę, spojrzał do góry.
Nagle minął się z przechodniem,
wymienili ze sobą chwilowe spojrzenie.
Wzrokiem tamten obserwował go chłodnie.
Czy miało dla niego to jakieś znaczenie,
do czego doszło, kiedy się mijali?
Przechodzień powiedział, że go dopadnie,
kiedy tak naprzeciw siebie stali,
a on wystraszony wpatrywał się nieporadnie
w jego oczy bez wyrazu.
… uciekał przez kamieniste osiedle.
Nim znalazł się na miejscu, przebiegł dość odcinek spory.
Ukryje się w starym pałacu,
po chwili był już przed bramą na placu.
W oddali znów ten człowiek chory,
który go gonił, a on nie wiedział, w jakim celu go ściga.
Dlaczego biegnie za nim i czego chce? Od początku
jego nerwy buzowały, poczuł je w żołądku.
Aby się wymigać,
wszedł do środka, chciał zgubić napastnika,
jednak przeżył tam chwile dotkliwe, fatalne,
gdy chował się za meblami, aby go unikać.
Ujrzał ścianę masek! Ich kształty owalne
i wykonane z białej porcelany.
Bez wyrazu, miały puste oczodoły.
Wszystkie wisiały na murze ceglanym!
Podobne do twarzy lalek, kiedy chodził do szkoły,
którymi kazała mu się bawić mama.
Nie znosił ich, więcej, nienawidził!
Jaką krzywdę wyrządziła mu przez to, sama
nigdy nie zrozumie!
On znowuż, chodząc do niej, bardzo się wstydził
mówić o lalkach, lalkach z porcelany
i że jest zmuszany, by się nimi bawić.
Tak powstały bolesne w nim rany,
które wolał w sobie dusić i dławić.
Sen drugi
… przyszedł sztorm, a morze w kolorze alabastrowym
i wszystko zaczęło się koszmarem nowym.
Na wodzie unosiły się fregaty, galeony osiemnastowieczne.
A niedaleko ostre skały.
Pobiegł na urwisko bardzo niebezpieczne,
gdzie fale huczały i o niego się rozbijały.
Na niebie błyskawice robiły zygzaki,
czyniąc noc jasną przez chwilę, tworząc różne znaki.
Na urwisku kobieta czekała
i gdy wspinał się, rękę prawą mu podała.
Już miał pytać, co ją tu sprowadza.
Ona sama w takim miejscu cicha i milcząca?
I z tym, co widział, troszkę się nie zgadzał!
Wyraz zdziwienia, który skrywał,
przerodził się w strach, mocno go przeżywał.
Kobieta nagle mówiła do niego głosem chrapliwym,
a jej głowa zmieniła się w maskę z porcelany.
Żywą!
Jak złej bogini ze spojrzeniem mściwym.
Podobną jak z tych w pałacu, na murze ceglanym.
Kiedy rzeczywistość przeradza się w sen
Te koszmarne sny, budził się i wrzeszczał!
Nie wychodził z piwnicy, coraz dłużej w niej przesiadywał.
Prowadził pamiętnik, gdzie je wszystkie streszczał.
Za dnia w ciemności częściej się ukrywał.
Wychodził zazwyczaj nocą na długie spacery,
kiedy pełnia oddawała łunę na żywe twarze.
Podziwiał kobiety jasnej bladej cery.
Doszukiwał się znaczenia i innych wyrażeń.
Artystyczna ekspresja, która w nim siedziała,
nie mogła ustąpić, z niego się wydostać.
Nowe wyzwanie? Czy natura ofiary żądała?
Potrafi wyjść jej naprzeciw, podołać i sprostać?
Blada cera… hm… widział w niej te same maski z porcelany,
patrzyły pustymi oczodołami, wysoko ze ściany.
Postanowił oswoić się z nimi i poznać swe lęki
błyszczące przy pełni, jak te (maski-twarze).
Ująć na papierze te kobiece wdzięki.
Rysunek! On mu coś przekaże.
Malował, szkicował, cały czas studiował,
wydostając emocje z pustej porcelany.
Nie widział obłędu i nim się nie przejmował,
że nadchodzi. Stawał się stopniowo opętany,
przez swoje pasje codziennie w nocy zgłębiane.
Piwnica kryła jego sekrety głębokie,
po ciemku przychodziło szaleństwo nieznane.
Na ścianach znów wisiały maski bezokie.
Namiętnie studiował ich wykonanie.
Gdzieś w głowie tkwiło obszerniejsze poznanie
sekretów maski i oczu wygasłych,
które na jego strachu się pasły.
Wypijały z niego umysłowe siły,
w depresję i częste bóle głowy wpędziły.
Czas psychozy
Nie wytrzymał pod tą niewysłowioną presją.
Kolekcjonerska obsesja objawiła się agresją.
On maski uwięzi, zniszczy, pozabija!
Uderzy ciężkim prętem, by je porozbijać!
I spadną ze ściany, nie będą go nękać,
ale jak skorupki jajek będą wszystkie pękać!
On, wielki siepacz strachu,
wszystkie zepchnie w przepaść z dachu!
Kiedyś był nieśmiały i bardzo się wstydził,
teraz kobiet już nie lubił i nimi się brzydził.
Wstrętne twarze, które w nich dostrzegał
z porcelany! Taki wizerunek do nich przylegał
od tej pory, tworząc zastygłe oczy lalki.
A sen odbijał się w rzeczywistości jak z kalki.
Powielany, by kopię utworzyć.
To, co było martwe, starało się ożyć!
Genialny artysta!
Bezwzględny sadysta!
Tworzy swój świat, używa rąk jako swych narzędzi,
kto go w to szaleństwo wpędził?
Częste bóle głowy czaszkę rozrywają,
jak z owocu furię z niego wyciskają.
Żniwo nieskończone
Zaciskał swoje dłonie na szyi spotkanej
przygodnej ofiary, wcześniej mu nieznanej,
aż mu kłykcie palców zabarwiły się na biało.
Dociskał i ściskał, kilka razy podduszał,
na ziemię osunęło się bezwładnie ciało,
odszedł od niego, nawet go nie ruszał.
Nie miała dla niego już żadnego znaczenia
ta maska z porcelany, która go gnębiła,
wyszedł jej naprzeciw, bez wątpienia
wygrał, już nie wywoływała lęków i nie straszyła.
Odetchnął z ulgą, zaczął dzień na nowo.
Poniekąd nie miał złych snów, jednak częściowo
je miewał, bo wracały, kiedy nie zabijał!
Maski! Maski! Maski!
Wstrętne, obrzydliwe mu się przyglądają.
Wydają z siebie przeraźliwe wrzaski,
kiedy on je niszczy, gdy na ziemię upadają.
Jest ich całe mnóstwo, spokój odbierają!
Terror pada jak cień wzdłuż portowego wybrzeża.
A on? Zmienia się co noc w dzikiego zwierza.
W POTWORA, któremu nadało imię społeczeństwo.
Za wściekłość i niezmierzone niczym szaleństwo!
Kiedy on to skończy, kiedy on przestanie?
Nigdy tego nie zrobi! Budzi w nim poznanie
ta cała chwila, gdy zaciska ręce i dusi.
On nie zaniecha! Zabijać musi!
Ma umysłowe poważne zaburzenia.
Potrzebna jest pomoc biegłych specjalistów,
Do czego doprowadziły go własne urojenia?
Kiedy będzie pod opieką profesjonalistów?
Umyka każdemu sen z powiek.
Kto to?
Dzika bestia czy człowiek?
Słońce zachodzi, żywota oszczerca,
a chmury skąpane w czerwonym kolorze.
To już nie jest zwykły człowiek,
lecz seryjny morderca!
Niech ratuje się, kto tylko może!