Szamanka stoi przy skale
zwanej Wiecznym Deszczem
przeszyta wilgocią konającego poranka
to co się teraz wydarzy
odczyni stulecia jej krzywd –
one kształtowały góry i doliny
Dręczy się myślą jeszcze
o własnej odmienności
spogląda w lustro żywiołu
jak święta nierządnica –
ci którzy ocalają
żyją pod obstrzałem sprzeczności
I oto wyłania się z wnętrza
niczym z żebra Kosmosu
ten który nie miał prawa tu dojść
hermetycznie zamknięty
w swoim czarnym kwadracie
osadzony niczym twierdza na krześle
piękny jak katedra w puszczy
Dom - powiada
w nim każda cegła jest okiem
milczącym
Długo nie mogłem w nim stanąć
wyhodowałem las i pokolenia ptaków pożegnały
gniazdo
Ty musisz zapomnieć
dla mnie wybór nie istniał –
pamięć stanowi ojczyznę sumienia
Zapomnij
by nieść ten wysoki dźwięk
który spływa znikąd
ku ciszy doskonałej –
reszta jest szumem popiołów
skowytem dwunogich
***
Szamanka rusza ku skale
zwanej Wiecznym Deszczem
by stanąć bliżej
by Słów zabrakło nazywających odrębność
między rozpaczą nieuchronną
a szczęściem przeznaczonym
Jesteś teraz kamieniem?
niemożliwym spełnieniem
w symbiozie pojednania się
z nikim?
Opuściły cię oczy
opuściły zęby
gehenno możliwości wszelkich
I oto stoi na drodze kamienia
Dom – powiada
Dom runął
Zapomnij Dom –
na zgliszczach rodzą się pomniki –
nie życie
Historia wędrówek kamieni
dłuższa jest niż dzieje tak zwanej ludzkości
Szamanka uniosła oczy ku światłu
na pożegnanie rąk
i ucałowała go całym niepojętym Ciałem
i rzuciła za siebie
jakby urok rzucała na mrok -
miała przecież stanąć w Ogniu
czyli w środku
po to tu szła
a stoi w cieniu niepodzielnie
i teraz wieczne przed nią ukojenie
Życiorysy kamieni piszą historię rzek –
rzecze do siebie
niemal do nikogo
wieczorem doszczętnie spełnionej
Nocy