Wróciłeś przed chwilą i zaraz odchodzisz
Żyję? skoro się ciągle witam i żegnam?
Mój zmarły Ojcze dzisiaj znów przychodzisz
i znowu przy tobie twoja żona biedna – moja Matka
Siedzę na twym krześle
a krzesło bez ciebie, któryś rok mnie straszy
i muszę siedzieć, i myśleć
o nędzy ludzkiej – nie twojej, lecz naszej
Żona jak zwykle wzrokiem ciebie mierzy
Znów trwonisz siły! Nawet teraz piję?
Trudno, serce zmęczone musiało się przeżyć
ale gdzie jestem, odkąd nie żyję?
Co robisz, synu, od czasu, kiedy cię nie widzę?
Jestem już dziadkiem? Czy znalazłeś żonę?
Ile lat minęło, odkąd ich nie liczę?
Jeśli jest, opowiedz ojcu o niej
Wkrótce karetka przyjedzie na syrenie
na rękach cię zaniosę, sąsiad drzwi uchyli
a wieczorem składkę zbierze na wieniec
jak wszystkim, którzy przed śmiercią żyli
Opowiedz, czy wiecznie takie martwe życie
w kraju i taka nędza, i tyle ucieczek?
i snów, które śni się przez chwilę na świecie?
Czy z miasta nie ma ucieczki? Tę samą ulicę
wydeptuję w kolejnych powrotach do domu –
ci, co za życia odchodzą, ćwiczą chwilę zgonu
Co robisz, synu, od czasu, kiedy mnie zabrano
tam, skąd już słowa nie mogę powiedzieć?
czy już uciekłeś tak samo...
Nie, nie chcę już słyszeć i wiedzieć
Znowu stoję przy twoim śmiertelnym łożu
ty na nim leżąc, na mnie patrzysz
a obok mary, na których cię zniosą
i łapiduch już idzie do pracy
I w końcu myślę, że podając mi rękę
gdy cześć szepnąłeś, krzyknąłeś, że idziesz
tam, gdzie milczenie, gdzie kończy się mękę
życie?