te mury kruszone, które pną się w górę
mury berlińskie, chińskie, Jerycha
te ściany płaczu zalewające padół
Twarz ludzka w wodzie
oto jest temat, w którym brak opisu
jedynie poczucie wzroku
Czy kontemplacja nad nią jest drobnym milczeniem
czy nie jest pierwotną esencją cierpienia
piaskiem przesianym wyzbytym twardego
otępiałego formalisty – bólu
Władzę nad każdym sprawuje
ten, kto mu ból zadaje
choćbym co dzień donosy pisał
i stopy lizał, i krzyżem leżał
bólu nie uniknę
On każe ryczeć i się zalewać
pozorny, nieobecny w cichym
w strukturze cienia nie czyni postępu
więc jak mógłby we mnie
skoro przeżywam i potop
i suchą pustynną myśl o topielcu
Jak mógłbym teraz nie wspomnieć o morzu
po tych potokach i kanalizacjach
o przejściu szczęśliwym, które nie ma końca
na drugą stronę, gdzie nie widać brzegu
Czas kontemplacji nie jest procesem
nie ma początku, więc ciągle jest środkiem
płynie, a jednak nie narusza śmierci
i nawet życia nie muska falą
płynie jak woda nienabrana w usta
a milczy sucho, wytrwale jak zegar piaskowy
na złamanie karku nie pędzi
choć uwolniony od gorsetów miejsc
bez zgrzytu metafor, cienkich aluzji
i ezopowych cenzorów sumienia
kruszy wymiary, aż puszczają lody
grubymi nićmi na szkle malowane
Te nasze stosunki etycznie zawiłe
te nasze talenty na wagę za cenę
miłości do ciebie jak siebie samego w tobie
te nasze estetyczne założenia czasu
które pną się w architektoniczną górę
na łeb, na szyję kontemplować w studni
każą mi patrzeć w twoją twarz pod wodą
pod kamienną płytą – pod szybą lodową
murów berlińskich, chińskich, jerycha
w twarz, jak sądzę, spragnioną kultury
uwolnionego z mrozu ludzkiego grymasu
każą mi patrzeć, by nazwać cię Ryba