kłębią się chmury i wicher dmie,
z hukiem w chatynkach okna otwiera,
łamie spróchniałe gałęzie drzew.
Już grzmią pioruny, już deszcz zacina,
wyrwany z lotu upada ptak,
a nam schronieniem ta jarzębina,
a nam schronieniem zbłąkany wiatr.
Tulisz się mocno, czuję drżysz cała,
kropelka wody we włosach lśni,
czyżbyś się burzy tak bardzo bała?
Czyżbyś powiedzieć coś chciała mi?
Patrzę na twoje błękitne oczy,
patrzę na mokrą od deszczu twarz
i na niepewny uśmiech uroczy,
jasny jak milion świecących gwiazd.
Słyszysz? To wicher w jedlinach huczy,
dumnie zaszumiał zbolały bór
wciąż deszcz ulewny po szybach tłucze,
a cicho stuka w zszarzały mur.
Słońce strudzone zza chmur wychodzi,
czule zaciskasz moje dłonie,
po ustach nieme pytanie błądzi,
po policzkach rumieniec płonny.
Jako odpowiedź twoje otulam,
radosne słyszę bicie serca,
ponętne usta, szyję całuję,
stęsknione za pieszczotą piersi.
Opada suknia, powoli, miękko,
na niebie tęcza się cudna tli,
patrzysz się na mnie naga i piękna,
kładziesz się taka, nie mówiąc nic.