gdy wiatr w jedlinach snuje się i gra,
deszcz cicho stuka, jak tkaczka na krosnach,
co w tajemnicy szal wełniany tka.
– Nie słychać było drzwi żeby skrzypiały
i ani razu się nie ozwał pies
a tylko w izbie jakby pojaśniało,
mgła kołysała wcześniej się wśród drzew.
...– Przywiodły mnie tu, białe pelargonie,
porozrzucany, frasobliwy wrzos,
dzikie maliny, leśny strumyk modry,
wilgotne łąki, pochylony kłos.
– Nie drzwiami weszłam a bieloną ścianą,
pachniała chwilę jak ulotne dni,
na skraju łóżka – o tego usiadłam,
słuchałam deszczu, patrzyłam jak śpisz.
– Po twojej twarzy uśmiech słodki przemknął
a potem zniknął jak spłoszony ptak,
włosów musnęłam i dotknęłam ręki,
nie ja cię zbudziłam, tylko chłodny wiatr.
...– Choć zaraz zniknę, we mgle się rozproszę,
dokończ przerwany, swój przepiękny sen,
a gdybym kiedyś przyszła dżdżystą nocą,
to aby jeszcze pocałować cię.